"Nie jest ważne, kto kim się urodził, ale czym się stał!"
J. K. Rowling - Harry Potter i Czara Ognia
Były takie chwile, w
których Harry nienawidził się najbardziej na świecie. To były momenty,
trwające zaledwie kilka sekund, jednak uderzały w niego zawsze z taką
siłą, że niemal tracił oddech.
Myślał wtedy o
wszystkich, którzy przez niego odeszli. O Lupinie, Tonks, profesorze
Snapie i Cedriku. Myślał o Syriuszu, o tej maleńkiej namiastce rodziny,
jaką udało się im stworzyć - mimo wszystko. O tych wszystkich niewinnych
dzieciakach, które poświęciły dla niego swoje życie. O horrorze, jakie
przeszły tamtego roku w Hogwarcie - o przemocy jakiej doświadczyły, o
nieprzespanych ze strachu nocach i komnatach wypełnionych płaczem.
Myślał o tym wszystkim i
nienawidził się z całego serca. Dlaczego - tak po prostu - nie mógł
urodzić się kimś innym? Kimś normalnym?
A potem został aurorem.
I, cholera, szlag go czasem trafiał.
Bo Harry wcale nie
chciał zostać aurorem. Nie, nie po wszystkich wydarzeniach wojny, które
nawet dwa lata później spędzały mu sen z powiek; Nie, nie gdy śmierć
była jego codziennością przez niemal całe dzieciństwo, a potem okres
dojrzewania i dorosłość. Cholera jasna, niczego bardziej na świecie nie
pragnął niż po prostu od tego odpocząć. Od Śmierciożerców; Biegania za
tymi "złymi" i tracenia tych "dobrych" w imię idei wolności.
Na Merlina, on tak
strasznie potrzebował odpoczynku. Spokoju. Ciszy. Niczego nie pragnął
bardziej, niż móc zaszyć się na kilka miesięcy gdzieś z dala od świata
czarodziejów, z dala od zgiełku i szumu wokół swojej osoby.
Naiwnie myślał, że gdy
tylko Voldemort zniknął z tego świata, to wszyscy zapomną o Chłopcu
Który Przeżył i - wreszcie - dadzą mu żyć tak, jak on chciał.
Odpoczął przez całe czternaście godzin.
Przez pierwsze siedem
był tak otępiały z bólu i rozpaczy, że nie był w stanie nawet opuścić
terenu Hogwartu. Rozpaczliwy krzyk pani Weasley rozrywał jego uszy i
serce, przenikając go coraz głębiej, i głębiej.
Pamiętał, jak ludzie
podchodzili do niego - na ich twarzach widniały zmęczone uśmiechy i coś
mówili, ktoś nawet klepnął go w ramię czy uścisnął dłoń. Harry starał
się odpowiadać, być tym miłym, grzecznym chłopcem, jednak czuł tylko
pustkę, przenikającą go do szpiku kości. Czuł, jak jej czarna otchłań
pochłania go coraz bardziej, i bardziej. Jakby tonął, choć przecież był
świetnym pływakiem. Czuł, jak jej oślizgłe macki dotykają jego twarzy i
policzków, wdzierając się do płuc i zabierając oddech. Chciał płynąć -
poruszyć rękoma, wierzgnąć stopami i odbić się od dna. Im dłużej, jednak
tak siedział, tym bardziej oswajał się z tym uczuciem.
Aż w końcu, Harry zdecydował, że już nie chce pływać. A pustka już nigdy nie odeszła.
-X-
Tego roku, jesień
odeszła szybko, ustępując miejsca mroźnym porankom i wiatrowi,
szczypiącemu w uszy. Nadszedł grudzień, a wraz z nim pierwsze opady
puszystego śniegu. Policzki Harry'ego przybierały różową barwę, ilekroć
tylko przekroczył próg swojego mieszkania, a jego okulary niezmiennie
pokrywała para, gdy tylko wkraczał do ciepłego pomieszczenia. Stopy
Harry'ego były wiecznie zmarznięte i chociaż miał już dwadzieścia cztery
lata, to nigdy nie nauczył się nosić czapki.
Mimo to jednak, Harry
cieszył się z nadejścia zimy. W zawodzie aurora oznaczało to zwykle
mnóstwo papierkowej roboty i znacznie mniej wyjazdów, a Harry już dawno
temu wypełnił swój wniosek o długi, zimowy urlop.
Pierwotnie, planował
wyjazd w Alpy - zakupiony przez niego bilet, czekał na swój czas w
szufladzie przy łóżku. Wszystko dopięte było na ostatni guzik - Harry
wynajął przytulny domek z kominkiem i tarasem, z którego widok
rozpościerał się na przepiękne góry. Odkąd wojna się skończyła,
mężczyzna nie spędził ani jednych świąt w Anglii - zwyczajnie nie mając
dokąd pójść. Im bliżej jednak było do terminu jego wyjazdu, tym
skrzętniej Harry ukrywał swoją walizkę.
W dniu wyjazdu, zamiast w
drodze na lotnisko, Harry znalazł się przed wejściem do Instytutu.
Przemierzając kolejne korytarze, nie znał jeszcze celu swojej wędrówki.
Szedł przed siebie powolnym, lecz pewnym krokiem, rozglądając się
dookoła w poszukiwaniu tego, czego nie wiedział, że szukał. Ściany
przyozdobione świątecznymi łańcuchami odbijały radośnie natrętne światła
szpitalnych żarówek, a przypięte do sufitu bombki radośnie dyndały na
złotych sznureczkach.
- Rany, Potter, wyglądasz jak gówno.
Harry uśmiechnął się,
nagle zdając sobie sprawę, że dotarł do celu. W przestronnym gabinecie,
urządzonym w szarozielonych barwach stał nie kto inny, jak Draco Malfoy.
- Dziękuję - odparł brunet, a jego twarz wykrzywił grymas. - Masz chwilę?
Draco rozejrzał się po
pomieszczeniu. Zamknął trzymaną w dłoniach kartę pacjenta i wykonał
zapraszający gest dłonią. Harry kiwnął głową, zamykając za sobą drzwi.
- Co cię do mnie sprowadza?
Harry obserwował przez
chwilę, jak Draco obchodzi dookoła swoje biurko i siada w fotelu. Brunet
poszedł w jego ślady, cały czas obserwując uważnie mężczyznę.
Przez chwilę oboje
milczeli. Mina Draco wyrażała zdezorientowanie, podczas gdy Harry cały
czas bacznie mu się przyglądał. W jego głowie toczyła się bitwa -
zastanawiał się na ile może zaufać temu mężczyźnie, biorąc pod uwagę ich
przeszłość. Harry wiedział, czuł, że Draco zmienił się i nie był już
tym samym, rozwydrzonym chłopakiem, co w Hogwarcie, jednak nadal nie był
pewien w jakim stopniu dokonała się ta zmiana. Miał obawy, których nie
do końca wiedział jak się pozbyć.
- Na Merlina! -
wykrzyknął wreszcie Draco, unosząc dłonie sfrustrowanym geście. -
Potter, przyszedłeś tu milczeć czy wreszcie coś powiesz?
Harry zawahał się. Ufać czy nie ufać?
- Myślę, że Hermiona kłamała - wydusił wreszcie.
Malfoy nie odpowiedział.
Brunet przyglądał się mężczyźnie uważnie. Dokładnie obserwował jego
twarz, doszukując się w niej jakiejkolwiek reakcji. Bez skutku - nawet,
jeśli blondyn miał na ten temat jakiekolwiek przemyślenia, lata służby
pod pieczą Czarnego Pana nauczyły go skrzętnie ukrywać emocje. Był jak
zaczarowana księga, podczas gdy Harry zawsze był otwartą.
- Kłamała w jakim sensie?
Harry nachylił się nad
biurkiem Uzdrowiciela, opierając na nim swoje łokcie. - Myślę, że ona
doskonale wie, kto jej to zrobił. Kłamała, że nic nie pamięta, by tego
kogoś chronić.
- Nonsens - Malfoy prychnął, - niby kogo miałaby chronić?
Harry westchnął i
wzruszył ramionami. - Tego właśnie, cholera, nie potrafię rozgryźć. Na
myśl przychodzi mi tylko jedna osoba, jednak nie chcę przyjąć tego do
świadomości.
- Kto?
Harry zamilknął. Jego
umysł przebiegało tysiące myśli na raz, kołacząc się i szukając drogi
ucieczki. Czuł, jakby w jego mózgu zamieszkiwało kilku innych Harrych, a
każdy z nich miał inny sposób na siebie i inne zdanie na temat tej
sytuacji.
Harry chciał ufać swojej
przyjaciółce. Naprawdę chciał wierzyć, że niczego nie pamiętała i jej
obrażenia wynikły z ataku Śmierciożerców. Nie mógł jednak wyrzucić z
głowy obrazu przerażonej, spiętej Hermiony, która drżała za każdym
razem, gdy jej mąż podniósł tylko głos. Nie mógł pozbyć się z pamięci
jego głosu przepełnionego jadem i wściekłością, tych wyzwisk, jakich Ron
użył w jej kierunku. Umysł i wspomnienia Harry'ego zdawały się z nim
zupełnie nie współpracować i zamiast pozwolić mu zapomnieć, wydobywały
coraz więcej szczegółów z tamtego wieczora - to, jak drżały jej ręce,
jak nosiła długie rękawy i grube, ciemne rajstopy pomimo tak ciepłej,
jak na Anglię, pogody.
Harry naprawdę nigdy
wcześniej nie podważał słów Hermiony. Ufał jej. Ufał ponad wszystko i
przede wszystkim, ponieważ tak wiele razem przeszli. Kobieta jeszcze
nigdy nie zawiodła jego zaufania, jednak... Tak bardzo się zmieniła, na
Merlina, a Harry tak bardzo się o nią bał.
Brunet wyjrzał przez okno. Na dworze prószył śnieg i Harry z przekąsem pomyślał o utraconej wycieczce w Alpy.
- Ron. - Imię jego niegdyś przyjaciela smakowało gorzko na języku Harry'ego, gdy rzucał to oskarżenie. - Myślę, że to był Ron.
Ku jego zaskoczeniu,
Draco parsknął śmiechem. Harry w zdziwieniu uniósł brwi, jednak nie
powiedział nic. Malfoy wstał ze swojego fotela i podszedł do jednej z
szaf stojących tuż za nim. Przez chwilę, jego wzrok błądził po
segregatorach i folderach, by następnie wyjąć jeden z nich. Przyglądał
mu się przez kilka chwil, po czym otworzył go na odpowiedniej stronie i
rozłożył przed Harrym.
- Tu jest profil
genetyczny Weasleya, jesteś mugolem, więc ufam, że wiesz co to jest -
powiedział, wskazując palcem na jedną ze stron folderu. - Tu z kolei
masz ślady DNA znalezione pod paznokciami Granger. - Blondyn wskazał na
kolejną linijkę, - Żadne z nich nie są ze sobą zgodne. Nawet w
najmniejszym stopniu.
Harry spojrzał na Malfoya pytającym wzrokiem. - Co to znaczy?
Malfoy westchnął, zamykając folder.
- To, że jeśli to
rzeczywiście Weasley ją tak urządził, musiał się na ten czas zamienić z
kimś ciałami - mówiąc to, usiadł na swoim miejscu. - Z Wilkołakiem,
będąc dokładnym.
-X-
Na Merlina, ależ on czuł
się brudny. Potter siedział naprzeciw niego, patrząc nań tymi swoimi
zagubionymi, ufającymi ślepiami, a jedyne co Draco mógł zrobić, jedyne
co mógł powiedzieć to obrzydliwe kłamstwo. Jego w tym szczęście, że
Greyback niedawno znów zbiegł z Azkabanu, więc zwalić na kogoś winę nie
było tak trudno, jak z początku myśleli - próbek DNA wilkołaka mieli w
szpitalu aż w nadmiarze, nie mówiąc już o śladach krwi, jakie uwielbiał
po sobie zostawiać na miejscu zbrodni. Jedyne, czego brakło na ciele
Hermiony to ślad po ugryzieniu, ale do tego teorię spiskową ułożyli już
sami Aurorzy - najwyraźniej chciał w ten sposób pokazać, iż jest on
panem sytuacji; Draco niemal prychnął słysząc te brednie.
Generalnie, Draco starał
się nie myśleć o ich podłym kłamstwie i tym, jak wykiwał wraz z Granger
niemal cały świat czarodziejów. Przez te kilka tygodni udało mu się
niemal zapomnieć o całej sprawie, wyprzeć ją ze swej pamięci i zasypać
ogromem codziennych spraw i zajęć - tysiącami wyników badań, kartami
nowych pacjentów, czymkolwiek co było w stanie odciągnąć jego myśli i
zmyć czające się w głębi duszy poczucie winy. Czasem jednak,
przechodził go zimny dreszcz na myśl o tym, że zostaną przyłapani -
robiło mu się wówczas ciemno przed oczami i potrzebował solidnej porcji
alkoholu, by strach zniknął.
Tak też było tym razem. A
przed jego biurkiem siedział nie kto inny jak Chłopiec, Który Przeżył.
Draco niemal zaśmiał się pod nosem na ironię tej sytuacji.
Przed jego oczami,
Potter zaczynał zachowywać się niezręcznie. Wypuścił powietrze,
rozejrzał się dookoła, raz nawet spojrzał na swe splecione na podołku
dłonie. Obraz nędzy i rozpaczy - z dzielnego Chłopca, Który Przeżył
zostały tylko ogromne poczucie winy i niezręczność.
- Cóż... - zaczął Harry,
nagle rozplątując swoje dłonie i klepiąc nimi głośno we własne kolana,
przygotowując się do wstania z krzesła.
- Co powiesz na Ognistą, Potter?
Potter zdębiał, zatrzymując swoje cztery litery w powietrzu.
- O-ognistą? - wydukał, a jego zadek opadł z powrotem na krzesło. - Czemu nie.
Draco, równie osłupiały, niemal uderzył się w twarz.
-X-
Około godziny później,
siedzieli razem w barze, otoczeni setką ciekawskich spojrzeń i szeptów.
Harry przewrócił oczami, gdy jedna z czarownic, siedzących w kącie
wskazała na nich palcem, szepcząc coś pod nosem. Draco wydawał się być
wyraźnie zakłopotany zaistniałą sytuacją - Harry jednak był już
przyzwyczajony do tego typu reakcji.
- Nie przejmuj się - powiedział do blondyna, stawiając przed nim szklankę wypełnioną bursztynowym trunkiem. - To normalne.
Draco wzruszył
ramionami, biorąc od niego szklankę. Harry kątem oka zaobserwował, jak
jedna z kelnerek zrobiła im zdjęcie. Wywrócił oczami w jej kierunku z
wyraźną dezaprobatą - napiwku dziś nie będzie, zdecydował.
- Chyba niezbyt często wychodzisz z domu, co Potter? - zaśmiał się blondyn. - Ludzie nie mogą się na ciebie napatrzeć.
Harry prychnął. - Ja? To ty zapuściłeś korzenie w Instytucie, Daphne mi mówiła.
To było niezręczne
spotkanie. Do bólu wypełnione ciekawskimi spojrzeniami obcych ludzi i
przerywane nieprzyjemną ciszą. Wielokrotnie brakło im tematów do
rozmowy, więc zaczynali mówić o pogodzie, sytuacji czarodziejów czy
braku pracy. Harry czuł jednak, że choć tak niezręcznie, to zaczynali
się między sobą powoli otwierać. Oczywiście, nie liczył na przyjaźń,
jednak miło było porozmawiać między sobą jak cywilizowani ludzie.
Butelkę Ognistej
później, Draco zaczął plątać się język, a Harry'emu naprawdę mocno
szumiało już w głowie - jednym ze skutków ubocznych mugolskich
antydepresantów była osłabiona odporność na alkohol, o ironio.
- Wiesz co, Potter - zaczął blondyn, polewając alkohol do obu szklanek. - Nigdy nie rozumiałem, czemu zostałeś aurorem.
Harry czknął głośno i
nabrał w garść orzechów, następnie pchając je sobie do ust. Kiedy Draco
przeszywał go swym zamglonym spojrzeniem, mężczyzna żuł, głośno
chrupiąc.
Wzruszył ramionami. - A myślisz, że ja wiem?
Draco zachichotał i potrząsnął głową.
- Ty zawsze byłeś dziwny, dzieciaku.
Harry prychnął. - Wypraszam sobie! Żaden dzieciaku!
- No więc czemu? - zapytał blondyn ponownie, przesuwając w kierunku Harry'ego jego szklankę.
Harry zamilkł, biorąc
spory łyk alkoholu. Bursztynowy płyn przyjemnie palił go w gardło, by po
chwili przyjemne ciepło rozlało się po całym jego wnętrzu.
- Myślę, że po prostu wszyscy tego chcieli.
- Ale czego ty chciałeś?
Harry westchnął, jednym łykiem opróżniając swoją szklankę: - Ja chciałem mieć tylko święty spokój.
Blondyn ponownie
zachichotał - Harry zauważył, że Draco jest jednym z tych pijących,
którzy robią się bardzo chichotliwi po spożyciu alkoholu i uznał to za
doprawdy zdumiewające odkrycie - po czym również opróżnił swoją szklankę
z trunku. Jego zwykle blada cera, teraz nabrała wypieków i Harry z
fascynacją obserwował, jak cała fasada księcia Slytherinu opada tuż
przed jego oczami. Być może właśnie dlatego, Draco znany w Hogwarcie był
z tego, że nie pił alkoholu- to, lub sroga ręka Lucjusza, o której
wszyscy również plotkowali.
- Kiepski wybór, Potter.
- Ano, Malfoy - przytaknął mu brunet i zaczął napełniać szklanki. - A ty? Czemu zostałeś Uzdrowicielem?
- To proste - przyznał Draco, z goryczą wpatrując się w blat stolika, przy którym siedzieli. - Ze względu na moją matkę.
Harry kiwnął głową. - Zaraz. Co jest nie tak z Narcyzą?
Draco potrząsnął głową, wyrywając Harry'emu swoją szklankę. Z hukiem odstawił ją na blat stolika tuż po opróżnieniu.
- Potrzebuję zdecydowanie więcej alkoholu, by gadać o mojej matce, Potter.
Harry bez słowa napełnił mu kieliszek.
Zajęło im to całe dwie
butelki oraz ponaglającego barmana("Panowie, zamykamy, dajcie mi iść do
domu!"), jednak w końcu, chwiejnym krokiem opuścili bar. Draco
opowiedział Harry'emu o swojej matce, a ten opowiedział mu o swoich
współlokatorach, o Lunie, Ginny i o tym, jak stracił rodzinę Weasleyów i
wyjazd w Alpy. Draco, idący szlaczkiem pod ramię z pijanym Harrym,
prychnął pod nosem.
- Pieprzyć ich -
wybełkotał, potykając się o nieistniejący kamień. - Pieprzyć Weasleyów,
pieprzyć Alpy, pieprzyć wszystko! - Zamachnął się zamaszyście ręką,
sprawiając, że ciało Harry'ego podążyło za nią, jak za przynętą.
- Pieprzyć! - zakrzyknął z aprobatą.
Mijająca ich grupka czarodziejów, pogrążyła się w ciekawskich szeptach. Harry prychnął, wytykając w ich kierunku język.
- Potter. - Draco zatrzymał się raptownie.
- Mhm?
- Zapraszam ciebie i Lunę. - Tu czknął głośno. - Na święta - oznajmił, po czym zaczął iść przed siebie, jakby nigdy nic.
Harry parsknął śmiechem. Zimny wiatr owiewał mu policzki i po raz pierwszy od dawna, czuł błogą beztroskę.
- Pieprzyć Alpy! Pieprzyć Weasleyów! - wykrzyknął.
Kiedy w końcu ustalili,
że oboje odprowadzą się nawzajem - wiązało się to z teleportowaniem
najpierw przed domem Harry'ego, a potem domem Draco i znów Harry'ego,
nim ostatecznie się rozstali - Harry z radością wszedł do swojego
ciepłego mieszkania. Wewnątrz pachniało cynamonem i pomarańczami -
zapachem, który wprowadził się do domu wraz z Luną i jej nienarodzonym
dzieckiem.
Harry niezdarnie zrzucił
buty, po czym ruszył do kuchni w poszukiwaniu przekąsek. Jego brzuch
zaburczał głośno, kiedy otworzył drzwi lodówki. Od dawna, jego lodówka
nie była tak przepełniona jedzeniem - owoce, warzywa, całe mnóstwo
jogurtów i średniej wielkości pudełko z przyklejoną doń karteczką z jego
imieniem. Harry uśmiechnął się pod nosem, z radością sięgając po
znalezisko.
Odkąd Luna zamieszkała w
domu przy Grimmauld Place 12, Harry musiał przyznać, że nigdy nie jadał
zdrowiej. Dziewczyna z radością przyjęła jego propozycję, by koszty
zakupów dzielić po połowie - w rzeczywistości, Harry pokrywał
trzy-czwarte kosztów, co skrzętnie przed dziewczyną ukrywał - w zamian
brunet wykorzystywał jej kulinarne zdolności, które, przyznać musiał,
Luna miała przeogromne. Dodatkowo, ponieważ była w ciąży, zależało jej
na tym, by odżywiać się zdrowo, na czym korzystał sam Harry.
Brunet otworzył pudełko i
zaciągnął się zapachem soczystej zapiekanki warzywnej. Nie przejmując
się podgrzewaniem jedzenia, sięgnął po widelec po czym ruszył do swojego
pokoju. Otwierając drzwi, potknął się w progu i zaklął siarczyście pod
nosem, gdy biodrem uderzył o nocny stolik. Kładąc na nim swój posiłek,
Harry zapalił stojącą na nim lampkę.
Światło lampki okryło
jasną poświatą całe pomieszczenie i rozrzucone na poduszce, srebrzyste
włosy Luny. Harry uśmiechnął się, będąc absurdalnie szczęśliwym.
-X-
Rankiem, Harry po raz
pierwszy od dawna obudził się wypoczęty. Po raz pierwszy też przespał
całą noc, nie będąc dręczony żadnymi koszmarami. Śpiąca u jego boku
dziewczyna, pochrapywała cichutko i był to jeden z bardziej
rozczulających dźwięków, jakie brunet słyszał. Kiedy, chcąc zerknąć na
zegarek, Harry poruszył się delikatnie, dziewczyna obudziła się. Na jej
policzkach natychmiast pojawił się zawstydzony rumieniec.
- Przepraszam, Harry -
szepnęła szybko, wyrywając się z uścisku bruneta, w jakim znalazła się w
trakcie snu. - Miałam koszmary i-.
- Spokojnie - przerwał jej Harry, równie szybko. - Zawsze możesz do mnie przyjść, gdy się boisz.
- Normalnie bym nie przyszła, ale nikogo nie było w domu i...
- Luna. - Harry wziął
jej twarz w obie dłonie. - Po raz pierwszy przespałem noc bez
jakichkolwiek koszmarów. I wiem, że to nie zasługa Ognistej, nie ważne,
jak wiele bym jej wypił. - Dziewczyna posłała mu delikatny uśmiech. -
Jeśli tylko masz taką potrzebę, moje drzwi są otwarte.
Luna zarumieniła się po czubki włosów, spuszczając wzrok.
- Poza tym, mam wygodniejszy materac - dodał brunet, chichocząc.
Blondynka również się
zaśmiała. Po chwili milczenia, na jej twarz wrócił szeroki uśmiech, a
oczy wypełniły się specyficznym błyskiem. - Śniadanie? Robię świetne
tosty, idealne na kaca!
- Cud, nie kobieta!
Dziewczyna odpowiedziała
mu jedynie uśmiechem. Kiedy Luna wygrzebywała się z puszystej pościeli,
narzekając na swój rosnący brzuch, telefon Harry'ego zawibrował. Brunet
sięgnął po aparat i odczytał wiadomość:
"Nadawca: D. Malfoy
Podtrzymuje pijackie zaproszenie. Lubię drogie prezenty świąteczne."
Harry, zdezorientowany
podniósł wzrok znad wyświetlacza. Potykając się, gdy próbował wygrzebać
się z pościeli, Harry wybiegł z pokoju za roześmianą brunetką.
Ten ranek, choć
niezręczny, rozpoczął nowy etap życia Harry'ego. Etap wolny od
koszmarów, za to wypełniony przyjaźnią i ciepłem. Spanie u boku Luny,
pozbawione jakiegokolwiek podtekstu, sprawiło, że w snach Harry'ego znów
zamieszkał spokój. Jego szafa zaś powoli zaczęła wypełniać się drogimi
prezentami świątecznymi.
-X-
2019 zaczął się tak dupnie, jak tylko mógł, ale przynajmniej jest z tego rozdział.
Dziękuję wam bardzo za cierpliwość i nieustające wsparcie, komentarze - nie mogłabym prosić o nic więcej.
F.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz