-->

Rozdział Dziesiąty




"Nie jest ważne, kto kim się urodził, ale czym się stał!"


"Nie jest ważne, kto kim się urodził, ale czym się stał!"
J. K. Rowling - Harry Potter i Czara Ognia


Były takie chwile, w których Harry nienawidził się najbardziej na świecie. To były momenty, trwające zaledwie kilka sekund, jednak uderzały w niego zawsze z taką siłą, że niemal tracił oddech.
Myślał wtedy o wszystkich, którzy przez niego odeszli. O Lupinie, Tonks, profesorze Snapie i Cedriku. Myślał o Syriuszu, o tej maleńkiej namiastce rodziny, jaką udało się im stworzyć - mimo wszystko. O tych wszystkich niewinnych dzieciakach, które poświęciły dla niego swoje życie. O horrorze, jakie przeszły tamtego roku w Hogwarcie - o przemocy jakiej doświadczyły, o nieprzespanych ze strachu nocach i komnatach wypełnionych płaczem. 

Myślał o tym wszystkim i nienawidził się z całego serca. Dlaczego - tak po prostu - nie mógł urodzić się kimś innym? Kimś normalnym?

A potem został aurorem.
I, cholera, szlag go czasem trafiał. 

Bo Harry wcale nie chciał zostać aurorem. Nie, nie po wszystkich wydarzeniach wojny, które nawet dwa lata później spędzały mu sen z powiek; Nie, nie gdy śmierć była jego codziennością przez niemal całe dzieciństwo, a potem okres dojrzewania i dorosłość. Cholera jasna, niczego bardziej na świecie nie pragnął niż po prostu od tego odpocząć. Od Śmierciożerców; Biegania za tymi "złymi" i tracenia tych "dobrych" w imię idei wolności.
Na Merlina, on tak strasznie potrzebował odpoczynku. Spokoju. Ciszy. Niczego nie pragnął bardziej, niż móc zaszyć się na kilka miesięcy gdzieś z dala od świata czarodziejów, z dala od zgiełku i szumu wokół swojej osoby.

Naiwnie myślał, że gdy tylko Voldemort zniknął z tego świata, to wszyscy zapomną o Chłopcu Który Przeżył i - wreszcie - dadzą mu żyć tak, jak on chciał.

Odpoczął przez całe czternaście godzin.

Przez pierwsze siedem był tak otępiały z bólu i rozpaczy, że nie był w stanie nawet opuścić terenu Hogwartu. Rozpaczliwy krzyk pani Weasley rozrywał jego uszy i serce, przenikając go coraz głębiej, i głębiej. 

Pamiętał, jak ludzie podchodzili do niego - na ich twarzach widniały zmęczone uśmiechy i coś mówili, ktoś nawet klepnął go w ramię czy uścisnął dłoń. Harry starał się odpowiadać, być tym miłym, grzecznym chłopcem, jednak czuł tylko pustkę, przenikającą go do szpiku kości. Czuł, jak jej czarna otchłań pochłania go coraz bardziej, i bardziej. Jakby tonął, choć przecież był świetnym pływakiem. Czuł, jak jej oślizgłe macki dotykają jego twarzy i policzków, wdzierając się do płuc i zabierając oddech. Chciał płynąć - poruszyć rękoma, wierzgnąć stopami i odbić się od dna. Im dłużej, jednak tak siedział, tym bardziej oswajał się z tym uczuciem.

Aż w końcu, Harry zdecydował, że już nie chce pływać. A pustka już nigdy nie odeszła.


-X-

Tego roku, jesień odeszła szybko, ustępując miejsca mroźnym porankom i wiatrowi, szczypiącemu w uszy. Nadszedł grudzień, a wraz z nim pierwsze opady puszystego śniegu. Policzki Harry'ego przybierały różową barwę, ilekroć tylko przekroczył próg swojego mieszkania, a jego okulary niezmiennie pokrywała para, gdy tylko wkraczał do ciepłego pomieszczenia. Stopy Harry'ego były wiecznie zmarznięte i chociaż miał już dwadzieścia cztery lata, to nigdy nie nauczył się nosić czapki.
Mimo to jednak, Harry cieszył się z nadejścia zimy. W zawodzie aurora oznaczało to zwykle mnóstwo papierkowej roboty i znacznie mniej wyjazdów, a Harry już dawno temu wypełnił swój wniosek o długi, zimowy urlop.

Pierwotnie, planował wyjazd w Alpy - zakupiony przez niego bilet, czekał na swój czas w szufladzie przy łóżku. Wszystko dopięte było na ostatni guzik - Harry wynajął przytulny domek z kominkiem i tarasem, z którego widok rozpościerał się na przepiękne góry. Odkąd wojna się skończyła, mężczyzna nie spędził ani jednych świąt w Anglii - zwyczajnie nie mając dokąd pójść. Im bliżej jednak było do terminu jego wyjazdu, tym skrzętniej Harry ukrywał swoją walizkę.

W dniu wyjazdu, zamiast w drodze na lotnisko, Harry znalazł się przed wejściem do Instytutu. Przemierzając kolejne korytarze, nie znał jeszcze celu swojej wędrówki. Szedł przed siebie powolnym, lecz pewnym krokiem, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu tego, czego nie wiedział, że szukał. Ściany przyozdobione świątecznymi łańcuchami odbijały radośnie natrętne światła szpitalnych żarówek, a przypięte do sufitu bombki radośnie dyndały na złotych sznureczkach.

- Rany, Potter, wyglądasz jak gówno.

Harry uśmiechnął się, nagle zdając sobie sprawę, że dotarł do celu. W przestronnym gabinecie, urządzonym w szarozielonych barwach stał nie kto inny, jak Draco Malfoy.

- Dziękuję - odparł brunet, a jego twarz wykrzywił grymas. - Masz chwilę?

Draco rozejrzał się po pomieszczeniu. Zamknął trzymaną w dłoniach kartę pacjenta i wykonał zapraszający gest dłonią. Harry kiwnął głową, zamykając za sobą drzwi.

- Co cię do mnie sprowadza?

Harry obserwował przez chwilę, jak Draco obchodzi dookoła swoje biurko i siada w fotelu. Brunet poszedł w jego ślady, cały czas obserwując uważnie mężczyznę.

Przez chwilę oboje milczeli. Mina Draco wyrażała zdezorientowanie, podczas gdy Harry cały czas bacznie mu się przyglądał. W jego głowie toczyła się bitwa - zastanawiał się na ile może zaufać temu mężczyźnie, biorąc pod uwagę ich przeszłość. Harry wiedział, czuł, że Draco zmienił się i nie był już tym samym, rozwydrzonym chłopakiem, co w Hogwarcie, jednak nadal nie był pewien w jakim stopniu dokonała się ta zmiana. Miał obawy, których nie do końca wiedział jak się pozbyć.

- Na Merlina! - wykrzyknął wreszcie Draco, unosząc dłonie sfrustrowanym geście. - Potter, przyszedłeś tu milczeć czy wreszcie coś powiesz?

Harry zawahał się. Ufać czy nie ufać?

- Myślę, że Hermiona kłamała - wydusił wreszcie.

Malfoy nie odpowiedział. Brunet przyglądał się mężczyźnie uważnie. Dokładnie obserwował jego twarz, doszukując się w niej jakiejkolwiek reakcji. Bez skutku - nawet, jeśli blondyn miał na ten temat jakiekolwiek przemyślenia, lata służby pod pieczą Czarnego Pana nauczyły go skrzętnie ukrywać emocje. Był jak zaczarowana księga, podczas gdy Harry zawsze był otwartą.

- Kłamała w jakim sensie?

Harry nachylił się nad biurkiem Uzdrowiciela, opierając na nim swoje łokcie. - Myślę, że ona doskonale wie, kto jej to zrobił. Kłamała, że nic nie pamięta, by tego kogoś chronić.

- Nonsens - Malfoy prychnął, - niby kogo miałaby chronić?

Harry westchnął i wzruszył ramionami. - Tego właśnie, cholera, nie potrafię rozgryźć. Na myśl przychodzi mi tylko jedna osoba, jednak nie chcę przyjąć tego do świadomości. 

- Kto?

Harry zamilknął. Jego umysł przebiegało tysiące myśli na raz, kołacząc się i szukając drogi ucieczki. Czuł, jakby w jego mózgu zamieszkiwało kilku innych Harrych, a każdy z nich miał inny sposób na siebie i inne zdanie na temat tej sytuacji.

Harry chciał ufać swojej przyjaciółce. Naprawdę chciał wierzyć, że niczego nie pamiętała i jej obrażenia wynikły z ataku Śmierciożerców. Nie mógł jednak wyrzucić z głowy obrazu przerażonej, spiętej Hermiony, która drżała za każdym razem, gdy jej mąż podniósł tylko głos. Nie mógł pozbyć się z pamięci jego głosu przepełnionego jadem i wściekłością, tych wyzwisk, jakich Ron użył w jej kierunku. Umysł i wspomnienia Harry'ego zdawały się z nim zupełnie nie współpracować i zamiast pozwolić mu zapomnieć, wydobywały coraz więcej szczegółów z tamtego wieczora - to, jak drżały jej ręce, jak nosiła długie rękawy i grube, ciemne rajstopy pomimo tak ciepłej, jak na Anglię, pogody. 

Harry naprawdę nigdy wcześniej nie podważał słów Hermiony. Ufał jej. Ufał ponad wszystko i przede wszystkim, ponieważ tak wiele razem przeszli. Kobieta jeszcze nigdy nie zawiodła jego zaufania, jednak... Tak bardzo się zmieniła, na Merlina, a Harry tak bardzo się o nią bał.
Brunet wyjrzał przez okno. Na dworze prószył śnieg i Harry z przekąsem pomyślał o utraconej wycieczce w Alpy.

- Ron. - Imię jego niegdyś przyjaciela smakowało gorzko na języku Harry'ego, gdy rzucał to oskarżenie. - Myślę, że to był Ron.

Ku jego zaskoczeniu, Draco parsknął śmiechem. Harry w zdziwieniu uniósł brwi, jednak nie powiedział nic. Malfoy wstał ze swojego fotela i podszedł do jednej z szaf stojących tuż za nim. Przez chwilę, jego wzrok błądził po segregatorach i folderach, by następnie wyjąć jeden z nich. Przyglądał mu się przez kilka chwil, po czym otworzył go na odpowiedniej stronie i rozłożył przed Harrym.

- Tu jest profil genetyczny Weasleya, jesteś mugolem, więc ufam, że wiesz co to jest - powiedział, wskazując palcem na jedną ze stron folderu. - Tu z kolei masz ślady DNA znalezione pod paznokciami Granger. - Blondyn wskazał na kolejną linijkę, - Żadne z nich nie są ze sobą zgodne. Nawet w najmniejszym stopniu. 

Harry spojrzał na Malfoya pytającym wzrokiem. - Co to znaczy?

Malfoy westchnął, zamykając folder. 

- To, że jeśli to rzeczywiście Weasley ją tak urządził, musiał się na ten czas zamienić z kimś ciałami - mówiąc to, usiadł na swoim miejscu. - Z Wilkołakiem, będąc dokładnym.

-X-

Na Merlina, ależ on czuł się brudny. Potter siedział naprzeciw niego, patrząc nań tymi swoimi zagubionymi, ufającymi ślepiami, a jedyne co Draco mógł zrobić, jedyne co mógł powiedzieć to obrzydliwe kłamstwo. Jego w tym szczęście, że Greyback niedawno znów zbiegł z Azkabanu, więc zwalić na kogoś winę nie było tak trudno, jak z początku myśleli - próbek DNA wilkołaka mieli w szpitalu aż w nadmiarze, nie mówiąc już o śladach krwi, jakie uwielbiał po sobie zostawiać na miejscu zbrodni. Jedyne, czego brakło na ciele Hermiony to ślad po ugryzieniu, ale do tego teorię spiskową ułożyli już sami Aurorzy - najwyraźniej chciał w ten sposób pokazać, iż jest on panem sytuacji; Draco niemal prychnął słysząc te brednie.

Generalnie, Draco starał się nie myśleć o ich podłym kłamstwie i tym, jak wykiwał wraz z Granger niemal cały świat czarodziejów. Przez te kilka tygodni udało mu się niemal zapomnieć o całej sprawie, wyprzeć ją ze swej pamięci i zasypać ogromem codziennych spraw i zajęć - tysiącami wyników badań, kartami nowych pacjentów, czymkolwiek co było w stanie odciągnąć jego myśli i zmyć czające się w głębi duszy poczucie winy.  Czasem jednak, przechodził go zimny dreszcz na myśl o tym, że zostaną przyłapani - robiło mu się wówczas ciemno przed oczami i potrzebował solidnej porcji alkoholu, by strach zniknął.

Tak też było tym razem. A przed jego biurkiem siedział nie kto inny jak Chłopiec, Który Przeżył. Draco niemal zaśmiał się pod nosem na ironię tej sytuacji.

Przed jego oczami, Potter zaczynał zachowywać się niezręcznie. Wypuścił powietrze, rozejrzał się dookoła, raz nawet spojrzał na swe splecione na podołku dłonie. Obraz nędzy i rozpaczy - z dzielnego Chłopca, Który Przeżył zostały tylko ogromne poczucie winy i niezręczność.

- Cóż... - zaczął Harry, nagle rozplątując swoje dłonie i klepiąc nimi głośno we własne kolana, przygotowując się do wstania z krzesła.

- Co powiesz na Ognistą, Potter? 

Potter zdębiał, zatrzymując swoje cztery litery w powietrzu.

- O-ognistą? - wydukał, a jego zadek opadł z powrotem na krzesło. -  Czemu nie.

Draco, równie osłupiały, niemal uderzył się w twarz.

-X-


Około godziny później, siedzieli razem w barze, otoczeni setką ciekawskich spojrzeń i szeptów. Harry przewrócił oczami, gdy jedna z czarownic, siedzących w kącie wskazała na nich palcem, szepcząc coś pod nosem. Draco wydawał się być wyraźnie zakłopotany zaistniałą sytuacją - Harry jednak był już przyzwyczajony do tego typu reakcji.

- Nie przejmuj się - powiedział do blondyna, stawiając przed nim szklankę wypełnioną bursztynowym trunkiem. - To normalne.

Draco wzruszył ramionami, biorąc od niego szklankę. Harry kątem oka zaobserwował, jak jedna z kelnerek zrobiła im zdjęcie. Wywrócił oczami w jej kierunku z wyraźną dezaprobatą - napiwku dziś nie będzie, zdecydował.

- Chyba niezbyt często wychodzisz z domu, co Potter? - zaśmiał się blondyn. - Ludzie nie mogą się na ciebie napatrzeć.

Harry prychnął. - Ja? To ty zapuściłeś korzenie w Instytucie, Daphne mi mówiła.

To było niezręczne spotkanie. Do bólu wypełnione ciekawskimi spojrzeniami obcych ludzi i przerywane nieprzyjemną ciszą. Wielokrotnie brakło im tematów do rozmowy, więc zaczynali mówić o pogodzie, sytuacji czarodziejów czy braku pracy. Harry czuł jednak, że choć tak niezręcznie, to zaczynali się między sobą powoli otwierać. Oczywiście, nie liczył na przyjaźń, jednak miło było porozmawiać między sobą jak cywilizowani ludzie.

Butelkę Ognistej później, Draco zaczął plątać się język, a Harry'emu naprawdę mocno szumiało już w głowie - jednym ze skutków ubocznych mugolskich antydepresantów była osłabiona odporność na alkohol, o ironio.

- Wiesz co, Potter - zaczął blondyn, polewając alkohol do obu szklanek. - Nigdy nie rozumiałem, czemu zostałeś aurorem.

Harry czknął głośno i nabrał w garść orzechów, następnie pchając je sobie do ust. Kiedy Draco przeszywał go swym zamglonym spojrzeniem, mężczyzna żuł, głośno chrupiąc.
Wzruszył ramionami. - A myślisz, że ja wiem?

Draco zachichotał i potrząsnął głową.
- Ty zawsze byłeś dziwny, dzieciaku. 

Harry prychnął. - Wypraszam sobie! Żaden dzieciaku!

- No więc czemu? - zapytał blondyn ponownie, przesuwając w kierunku Harry'ego jego szklankę.
Harry zamilkł, biorąc spory łyk alkoholu. Bursztynowy płyn przyjemnie palił go w gardło, by po chwili przyjemne ciepło rozlało się po całym jego wnętrzu.

- Myślę, że po prostu wszyscy tego chcieli.

- Ale czego ty chciałeś?

Harry westchnął, jednym łykiem opróżniając swoją szklankę: - Ja chciałem mieć tylko święty spokój.

Blondyn ponownie zachichotał - Harry zauważył, że Draco jest jednym z tych pijących, którzy robią się bardzo chichotliwi po spożyciu alkoholu i uznał to za doprawdy zdumiewające odkrycie - po czym również opróżnił swoją szklankę z trunku. Jego zwykle blada cera, teraz nabrała wypieków i Harry z fascynacją obserwował, jak cała fasada księcia Slytherinu opada tuż przed jego oczami. Być może właśnie dlatego, Draco znany w Hogwarcie był z tego, że nie pił alkoholu- to, lub sroga ręka Lucjusza, o której wszyscy również plotkowali.

- Kiepski wybór, Potter.

- Ano, Malfoy - przytaknął mu brunet i zaczął napełniać szklanki. - A ty? Czemu zostałeś Uzdrowicielem?

- To proste - przyznał Draco, z goryczą wpatrując się w blat stolika, przy którym siedzieli. - Ze względu na moją matkę.

Harry kiwnął głową. - Zaraz. Co jest nie tak z Narcyzą?

Draco potrząsnął głową, wyrywając Harry'emu swoją szklankę. Z hukiem odstawił ją na blat stolika tuż po opróżnieniu.

- Potrzebuję zdecydowanie więcej alkoholu, by gadać o mojej matce, Potter.
 
Harry bez słowa napełnił mu kieliszek.



Zajęło im to całe dwie butelki oraz ponaglającego barmana("Panowie, zamykamy, dajcie mi iść do domu!"), jednak w końcu, chwiejnym krokiem opuścili bar. Draco opowiedział Harry'emu o swojej matce, a ten opowiedział mu o swoich współlokatorach, o Lunie, Ginny i o tym, jak stracił rodzinę Weasleyów i wyjazd w Alpy. Draco, idący szlaczkiem pod ramię z pijanym Harrym, prychnął pod nosem.

- Pieprzyć ich - wybełkotał, potykając się o nieistniejący kamień. - Pieprzyć Weasleyów, pieprzyć Alpy, pieprzyć wszystko! - Zamachnął się zamaszyście ręką, sprawiając, że ciało Harry'ego podążyło za nią, jak za przynętą.

- Pieprzyć! - zakrzyknął z aprobatą.

Mijająca ich grupka czarodziejów, pogrążyła się w ciekawskich szeptach. Harry prychnął, wytykając w ich kierunku język. 

- Potter. - Draco zatrzymał się raptownie.

- Mhm?

- Zapraszam ciebie i Lunę. - Tu czknął głośno. - Na święta - oznajmił, po czym zaczął iść przed siebie, jakby nigdy nic.

Harry parsknął śmiechem. Zimny wiatr owiewał mu policzki i po raz pierwszy od dawna, czuł błogą beztroskę.

- Pieprzyć Alpy! Pieprzyć Weasleyów! - wykrzyknął.



Kiedy w końcu ustalili, że oboje odprowadzą się nawzajem - wiązało się to z teleportowaniem najpierw przed domem Harry'ego, a potem domem Draco i znów Harry'ego, nim ostatecznie się rozstali - Harry z radością wszedł do swojego ciepłego mieszkania. Wewnątrz pachniało cynamonem i pomarańczami - zapachem, który wprowadził się do domu wraz z Luną i jej nienarodzonym dzieckiem.

Harry niezdarnie zrzucił buty, po czym ruszył do kuchni w poszukiwaniu przekąsek. Jego brzuch zaburczał głośno, kiedy otworzył drzwi lodówki. Od dawna, jego lodówka nie była tak przepełniona jedzeniem - owoce, warzywa, całe mnóstwo jogurtów i średniej wielkości pudełko z przyklejoną doń karteczką z jego imieniem. Harry uśmiechnął się pod nosem, z radością sięgając po znalezisko.

Odkąd Luna zamieszkała w domu przy Grimmauld Place 12, Harry musiał przyznać, że nigdy nie jadał zdrowiej. Dziewczyna z radością przyjęła jego propozycję, by koszty zakupów dzielić po połowie - w rzeczywistości, Harry pokrywał trzy-czwarte kosztów, co skrzętnie przed dziewczyną ukrywał - w zamian brunet wykorzystywał jej kulinarne zdolności, które, przyznać musiał, Luna miała przeogromne. Dodatkowo, ponieważ była w ciąży, zależało jej na tym, by odżywiać się zdrowo, na czym korzystał sam Harry.

Brunet otworzył pudełko i zaciągnął się zapachem soczystej zapiekanki warzywnej. Nie przejmując się podgrzewaniem jedzenia, sięgnął po widelec po czym ruszył do swojego pokoju. Otwierając drzwi, potknął się w progu i zaklął siarczyście pod nosem, gdy biodrem uderzył o nocny stolik. Kładąc na nim swój posiłek, Harry zapalił stojącą na nim lampkę.

Światło lampki okryło jasną poświatą całe pomieszczenie i rozrzucone na poduszce, srebrzyste włosy Luny. Harry uśmiechnął się, będąc absurdalnie szczęśliwym.

-X-

Rankiem, Harry po raz pierwszy od dawna obudził się wypoczęty. Po raz pierwszy też przespał całą noc, nie będąc dręczony żadnymi koszmarami. Śpiąca u jego boku dziewczyna, pochrapywała cichutko i był to jeden z bardziej rozczulających dźwięków, jakie brunet słyszał. Kiedy, chcąc zerknąć na zegarek, Harry poruszył się delikatnie, dziewczyna obudziła się. Na jej policzkach natychmiast pojawił się zawstydzony rumieniec.

- Przepraszam, Harry - szepnęła szybko, wyrywając się z uścisku bruneta, w jakim znalazła się w trakcie snu. - Miałam koszmary i-.

- Spokojnie - przerwał jej Harry, równie szybko. - Zawsze możesz do mnie przyjść, gdy się boisz.

- Normalnie bym nie przyszła, ale nikogo nie było w domu i...

- Luna. - Harry wziął jej twarz w obie dłonie. - Po raz pierwszy przespałem noc bez jakichkolwiek koszmarów. I wiem, że to nie zasługa Ognistej, nie ważne, jak wiele bym jej wypił. - Dziewczyna posłała mu delikatny uśmiech. - Jeśli tylko masz taką potrzebę, moje drzwi są otwarte. 

Luna zarumieniła się po czubki włosów, spuszczając wzrok.

- Poza tym, mam wygodniejszy materac - dodał brunet, chichocząc.

Blondynka również się zaśmiała. Po chwili milczenia, na jej twarz wrócił szeroki uśmiech, a oczy wypełniły się specyficznym błyskiem. - Śniadanie? Robię świetne tosty, idealne na kaca!

- Cud, nie kobieta!

Dziewczyna odpowiedziała mu jedynie uśmiechem. Kiedy Luna wygrzebywała się z puszystej pościeli, narzekając na swój rosnący brzuch, telefon Harry'ego zawibrował. Brunet sięgnął po aparat i odczytał wiadomość:

"Nadawca: D. Malfoy
Podtrzymuje pijackie zaproszenie. Lubię drogie prezenty świąteczne."


Harry, zdezorientowany podniósł wzrok znad wyświetlacza. Potykając się, gdy próbował wygrzebać się z pościeli, Harry wybiegł z pokoju za roześmianą brunetką. 

Ten ranek, choć niezręczny, rozpoczął nowy etap życia Harry'ego. Etap wolny od koszmarów, za to wypełniony przyjaźnią i ciepłem. Spanie u boku Luny, pozbawione jakiegokolwiek podtekstu, sprawiło, że w snach Harry'ego znów zamieszkał spokój. Jego szafa zaś powoli zaczęła wypełniać się drogimi prezentami świątecznymi.

-X-
2019 zaczął się tak dupnie, jak tylko mógł, ale przynajmniej jest z tego rozdział.
Dziękuję wam bardzo za cierpliwość i nieustające wsparcie, komentarze - nie mogłabym prosić o nic więcej.

F.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz