"W
każdej pięknej chwili szczęścia kryje się kropla trucizny: świadomość,
że ból powróci. Bądź szczery wobec tych, których kochasz. Pokaż swój
ból. Cierpienie jest rzeczą równie ludzką oddychanie."
J. K. Rowling - Harry Potter i Przeklęte Dziecko
Kiedy rano otworzył
oczy, nie było jej obok. Niemal wpadł w gniew, kiedy przypomniał sobie
jej wczorajsze zachowanie jednak zaraz po tym spojrzał na swoje dłonie i
wpadł w panikę. Nie było jej obok. Zostawiła go.
Był świadom tego, że
grubo przesadził - nie raz zdarzyło mu się w gniewie powiedzieć o parę
słów za dużo czy uderzyć ją w twarz. Zawsze jednak gdy się budził,
Hermiona była tuż obok. Niczym jego opoka, skała której mógł się złapać
na dryfującym morzu.
Wszystko mu wybaczała - każde wyzwisko, każde uderzenie, każdą obelgę i złe słowo skierowane w jej kierunku; zawsze była dla niego chętna, zawsze pełna miłości i posłuszeństwa, i za to kochał ją najbardziej. Ona go rozumiała. Wiedziała, że są demony, z którymi nie umie sobie poradzić i trwała przy jego boku tak długo, aż wreszcie to nastąpi.
Gdzie jesteś, Hermiono?
Szybko wstał z łóżka,
zrzucając pościel na podłogę - to nic, przecież ona to posprząta. Nagle
jednak dotarło do niego, że być może już nigdy Hermiona nie podniesie z
podłogi ich wygniecionej pościeli i cały aż zadrżał. Nie umiałby bez
niej żyć, normalnie funkcjonować. Przecież Hermiona była kimś więcej,
niż tylko idealną żoną i gospodynią - była jego najlepszą przyjaciółką
od najmłodszych lat, Ron od zawsze na niej polegał, a ona zawsze z
chęcią mu pomagała. Bez niej byłby jak dziecko we mgle... Zagubiony. A
te wszystkie demony, przed którymi próbuje uciec - pożarłyby go.
Pochłonęły i nawet nie zauważyłby kiedy.
Stanął w nogach łóżka i
zerknął na swoje dłonie - spękane kostki pokryte czerwoną cieczą, krew
ze wstydem skrywająca się pod paznokciami. Zaklął. Bolały go dłonie i
gdy tylko uniósł je ku górze, poczuł ciężar zmęczonych mięśni Robiąc
krok do przodu, poczuł ból w lewej kostce. Syknął cicho.
Ruszył do łazienki - to
było pierwsze miejsce, gdy pomyślał o swojej zranionej żonie. Drzwi z
hukiem uderzyły o ścianę, kiedy z rozmachem je otworzył, jednak Hermiony
nigdzie nie było. Kotara od prysznica była zasłonięta i Ron modlił się,
by nie znaleźć tam martwej kobiety. Jego serce biło coraz szybciej,
dłonie mu drżały. Bał się. Bał się, że w przypływie szału naprawdę mógł
jej zrobić krzywdę. Niewybaczalną.
Pieprzony Harry Potter.
To wszystko jego wina - on zawsze musiał być lepszy od Rona, mieć
wszystko to, co on, a nawet więcej. W szkole pozbawił go wszystkiego -
przyjaciół, dobrych ocen przez wiecznie uganianie się za Voldemortem,
należnej Ronowi sławy(przecież był świetny w Quidditcha, nieprzeciętny i
zawsze w chwilach sławy ten cholerny Potter musiał wyskoczyć ze swoim
Voldemort-wrócił-uratuję-świat)... Pozbawił go nawet siostry. To
wszystko jednak było za mało dla tego niegodziwca - cholera, nawet żonę
chciał mu odebrać! Żonę, która przed Bogiem i magią przysięgała mu
miłość.
Hermiona, oczywiście, na
wszystko dałaby się nabrać. Była najmądrzejszą czarownicą, jaką znał, a
jednak czasem zachowywała się jak głupia gęś. I to wcale nie dlatego,
że była głupia - nie, ona po prostu była naiwna. Zbyt ufająca, za szybko
wybaczała i miała zbyt miękkie serce - właśnie taka była. I kochał w
niej to wszystko, ale czasem...
Drżącą dłonią, Ron
odsunął kotarę. To, co zobaczył za nią sprawiło, że poczuł jednocześnie
ulgę i strach. Ulgę, bo Hermiony nie było za nią. Strach, bo wszędzie
wokół widział krew. Na płytkach, na brodziku, na ścianach - odcisk jej
dłoni, zsunięty bezwładnie w dół, najprawdopodobniej przy próbie
wstania. Zrobiło mu się niedobrze. Nie zdążył nawet podbiec do toalety.
Zwymiotował.
Kiedy opróżnił żołądek,
przetarł usta wierzchem dłoni. Na języku czuł palący smak żółci. Nie dał
rady się odwrócić, gdy machnął różdżką i wyszeptał zaklęcie czyszczące.
Jeśli by to zrobił, znów by zwymiotował.
Postanowił, że jego
ostatnią nadzieją jest salon. Idąc przez dom, napawało go coraz większe
przerażenie. Mijał potłuczone szklanki, odłamki szkieł i ślady krwi na
ścianach, na podłodze czerwone plamy. Bał się. Cholera, był przerażony -
z wczorajszego wieczoru nie pamiętał nic. Zupełnie, jakby w momencie
wyjścia Pottera za drzwi, ktoś mocno uderzył go w głowę. Ktoś ich
napadł? Śmierciożercy? Słyszał niejednokrotnie o zwolennikach
Voldemorta, którzy włamywali się do domów czarodziei i siali
spustoszenie, zostawiając za sobą ruiny i trupy, ale na Merlina, to były
pojedyncze przypadki... Ale-. To przecież niemożliwe, by zrobił to On sam.
Przez salon musiał
przejść huragan - to była jego pierwsza myśl. Rozbity szklany stolik,
zrzucone ze ścian obrazy i zdjęcia - nawet ten pieprzony portret ślubny z
Potterem przy ich boku leżał roztrzaskany na podłodze(z tego akurat Ron
się ucieszył). Nigdzie jednak nie było śladu jego żony.
Wpadł w panikę. Zaczął
biegać po domu, szukając jej w najbardziej absurdalnych miejscach.
Kuchnia - nic. Składzik pod schodami - nic. Piwnica - nic. Pralnia -
nic. Garderoba, pokój dla gości, toaleta na parterze, garaż, spiżarni,
składzik gospodarczy - nic.
Gdzie jesteś, Hermiono?
-X-
Czuł się brudny. Nie
miał odwagi iść na górę w obawie, że jego zaklęcie czyszczące nie
zadziałało więc tylko obmył się w toalecie dla gości. Mała umywalka
musiała mu zastąpić uroki prysznica. Jego dłonie drżały, kiedy dokładnie
szorował skórę pod paznokciami, chcąc pozbyć się śladów krwi.
Zaczynał się martwić.
Naprawdę bał się, że Hermiona go zostawiła - zniknęła z jego życia już
raz na zawsze i nigdy więcej już jej nie zobaczy. Sama perspektywa
utraty ukochanej żony łamała mu serce.
Ron wiedział, że nie był
mężem idealnym. Owszem bywał porywczy, miał kłopoty z gniewem i często
też nie panował nad swoim językiem. Ale był kochający i cokolwiek robił,
zawsze myślał najpierw o Hermionie.
A ona nie była zawsze
ideałem. Nawet sobie nie zdawała sprawy z tego jak patrzą na nią
mężczyźni. Jak pieprzą ją wzrokiem, kiedy myślą, że nikt nie patrzy. Ron
zawsze patrzy, wszystko widzi i szlak go trafia.
Jej uroda polegała na
tym, że nie musiała się ubierać wyzywająco by wyglądać seksownie. To
było w niej, w jej ruchach, w tym jak dumnie kroczyła z uniesioną głową.
Ron tylko chcę ją chronić, przecież świat jest pełen dużo gorszych
mężczyzn a oni tylko czekają. Czekają.
Krople wody zaczęły
opadać na jego bose stopy. Ron zaklął, szybko zakręcając kran. Wyciągnął
z umywalki korek, dodatkowo rozlewając przy tym wodę na płytki. Cały
ten dzień był jednym wielkim koszmarem.
Gdzie jesteś, Hermiono?
On nie mógł tego zrobić -
zdecydował, stając przed drzwiami Nory. Owszem, mógł ją uderzyć, mógł
powiedzieć parę słów za dużo, ale nie -. Przecież była jego żoną, na
Merlina, nie skatowałby jej! Bo nie zrobiłby tego, prawda?
Ron potrząsnął głową,
wyrzucając z niej zbędne myśli. To nie ważne. Hermiony nie ma, on nie
wie, nie ma pojęcia, gdzie kobieta może się podziewać i jak ma żyć
jeszcze z tym, że być może to jego wina?
Zapukał. Gdy tylko otworzyły się drzwi, z jego ust wypłynęły słowa: – Myślę, że Śmierciożercy mogli porwać Hermionę.
Mina Molly Weasley wyrażała tylko przerażenie.
Gdzie jesteś. Hermiono?
Twierdziła, że nie
pamięta, kto jej to zrobił. Gdy na nią patrzył - jak uparcie wbijała
spojrzenie w swe posiniaczone dłonie - był pewien, że kłamie. Kryła
kogoś, był tego pewien. Chciał zrozumieć i chciał jej pomóc, mimo dawnej
niechęci. Hermiona Granger nie raz uratowała mu życie i czuł, że ma
wobec niej dług. Tymczasem ona milczała. Uparcie i skrycie, jakby od
tego zależało jej dalsze życie.
Draco nie potrafił jej
zrozumieć. Od dwóch dni nie pojawił się w domu, cały czas będąc przy jej
boku. Opuszczał jej salę tylko wtedy, gdy nie miał już innego wyjścia -
zdarzało się to jednak rzadko, bo i rzadko dostawał wezwania, z którymi
nie mógłby sobie poradzić inny Uzdrowiciel. Jego przyjaciel ze zmiany -
Benjamin - choć niczego nie rozumiał, krył go jak tylko mógł.
Nadal nie powiedział nikomu o kobiecie, którą ukrywał w nieczynnym skrzydle. Nadal też nie zrozumiał, dlaczego to robił.
Drugiego poranka jej
pobytu, Draco zdecydował, że wypadałoby, żeby chociaż pojawił się na
obchodzie. Dziewczyna nadal spała, więc napisał jej tylko krótką kartkę,
którą włożył w jej dłoń. Wciąż miewała problemy z pamięcią i często
budziła się zdezorientowana, nie wiedząc w jakim miejscu się znajduje.
Napisał:
"Jesteś w
Mugolsko-Magicznym Instytucie Medycyny Nowoczesnej. Tak, jak prosiłaś -
nikt nie wie, że tu jesteś. Jesteś pod opieką Draco Malfoya. Odpoczywaj.
Poszedłem na obchód.
- Draco"
Kiedy Draco stanął na
środku Izby Przyjęć, zamarł. Wokół panował chaos. Uzdrowiciele biegali
od sali do sali, pielęgniarki krzyczały jedna przez drugą, rzucając
sobie wzajemnie karty pacjentów. Spojrzał w kalendarz - wtorek - taki
chaos panował tu tylko w soboty i piątki, kiedy pojawiali się
wolontariusze z mugolskich szpitali. Niczego nie rozumiał.
– Daphne! - krzyknął, łapiąc pod ramię jedną z przebiegających obok pielęgniarek. – Co tu się dzieje, do cholery?
Kobieta spojrzała na
niego zszokowana. – Draco, czy ty żyjesz pod kamieniem? Śmierciożercy
porwali dziewczynę od Pottera. Hermiona Granger zaginęła.
Nagle, jak za
dotknięciem klątwy poczuł, że grunt spod jego stóp osuwa się. Serce
Draco zaczęło bić w panicznym rytmie - w jednej sekundzie obrócił się na
pięcie i ruszył w kierunku wyjścia.
– Draco! A obchód?!
Gdzie jesteś, Hermiono?
Stało się. Nagle dotarło
to do niego z całą mocą. Nie było już odwrotu od wypowiedzianych słów.
Po ich mieszkaniu krążyli Aurorzy, zbierając próbki krwi, robiąc
zdjęcia, szukając jakichkolwiek śladów. Był przerażony. Nagle zrozumiał,
jak wielką głupotę popełnił.
Harry Potter, choć ich
ostatnie spotkanie nie zakończyło się w miłej atmosferze, zadbał, by
śledztwo przebiegło ekspresowo i bez zarzutów. Ron widział jednak
podejrzliwe spojrzenia, jakie Wybraniec posyłał mu za każdym razem, gdy
Aurorzy znajdowali kolejne ślady krwi czy kawałki szkieł.
Zadawali mu setki pytań.
Gdzie byłeś tamtej nocy, Ron? Co się stało po tym, jak wyszedł Harry,
Ron? Dlaczego byłeś taki zdenerwowany, Ron? Pokłóciliście się, Ron?
Hermiona nie zachowywała się normalnie, Ron, Harry zeznawał i wiemy
dokładnie, że była wystraszona, Ron.... Głowa mu pękała od ciągłych
przesłuchań. W głowie brakowało słów.
Bo jak miał wyjaśnić, że
spanikował i wmówił sobie porwanie własnej żony, bo bał się uwierzyć,
że mogła od niego odejść? Nie było takich słów, a jeśli były - Ron ich
nie znał.
Molly Weasley
wypłakiwała sobie oczy. Krążyła po kuchni w Norze, patrząc na swój
magiczny zegarek i wciąż na nowo obwiniała się o niedodanie wskazówki
Hermiony. "A przecież była dla nas jak córka, Arturze, jak mogłam!"
powtarzała, głośno wydmuchując nos w chusteczkę. Rona bolało serce za
każdym razem, gdy na nią patrzył. Sprawił jej tyle bólu, jednak nie
tylko on był temu winien - tak czuł. Wiedział, że nic z tego nie miałoby
miejsca, gdyby tylko Hermiona wróciła do domu.
Na czas śledztwa,
Aurorzy zabronili mu wchodzić do własnego mieszkania. Ron był wściekły.
Nie mógł zrozumieć dlaczego traktują go jak podejrzanego. To nie on był
tutaj tym złym, to Hermiona uciekła.
Pewnie miała kochanka -
dokładnie tak, jak przeczuwał. Zostawiła go, gdy tylko nadarzyła się
okazja i jeszcze napytała mu przy tym biedy. Zawsze wiedział, że jest
zbyt sprytna i kiedyś go tym zgubi. Najzdolniejsza czarodziejka swoich
czasów, która boi się używać magii - też coś.
Ron potrząsnął głową,
chcąc wyrzucić z niej kłębiące się myśli. Nie, to nie było tak -
Hermiona uciekła, bo był dla niej złym mężem. Tak było. Nie było żadnego
kochanka, nie było żadnych śmierciożerców - był tylko on. Ron Weasley i
jego wszystkie demony.
– Ron, kochaneczku. – Głos pani Weasley wtórował cichemu pukaniu do drzwi łazienki.
Ron po raz kolejny
przemył twarz zimną wodą po czym otarł ją ręcznikiem, nie rzucając nawet
spojrzenia swemu odbiciu. Wiedział doskonale, co tam zobaczy -
zmęczone, przekrwione oczy otulone siną obwódką, roztrzepane szorstkie
włosy i szarą, wyczerpaną twarz. Taki widok prześladował go od dwóch
dni.
Tęsknił za nią. Bał się i
tęsknił. W nosie miał Aurorów i wszystko, co mu powiedzą. Tak naprawdę
chciał ją po prostu wreszcie zobaczyć - przytulić i przeprosić za
wszystko, co zrobił. Nie był dla niej dobry, te dwa dni rozłąki
pozwoliły mu zrozumieć jakim był draniem. Chciał wszystko naprawić i w
głębi serca czuł, że gdyby tylko dała mu na to szansę udałoby mu się
wszystko wynagrodzić.
Kochał tę czarownicę, naprawdę.
Otworzył drzwi i od razu
napotkał przejęte spojrzenie swojej matki. Jej rude, niegdyś bujne
loki, teraz oklapły i zrobiły się matowe - miejscami Ron mógł dojrzeć
kępki siwych włosów. Jego matka, choć nadal piękna na swój wyjątkowy
sposób, bardzo postarzała się w ciągu ostatnich dwóch lat - wojna
zabrała jej jedyną biologiczną córkę, a teraz chciała zabrać kolejną.
Ron przełknął głośno ślinę: – Nie byłem dla niej dobry.
Molly Weasley,
wyciągnęła dłoń, głaszcząc syna po policzku. W jej oczach widniała
matczyna troska, kiedy z czułością przeczesywała opuszkami palców rude
kosmyki.
– Najlepszy, synku.
Ron nie zaprzeczył.
Gdzie jesteś, Hermiono?
Kiedy wpadł do jej sali,
ona już nie spała. Ściskała w dłoni karteczkę, którą do niej napisał i
musiał przyznać, że wyglądała znacznie lepiej. Na jej twarz wróciły
rumieńce. Mimo to, jej wzrok nadal pozostawał nieobecny - wpatrzony w
ścianę naprzeciw.
– Granger – zaczął
cicho, nie chcąc jej wystraszyć. Dziewczyna natychmiast obróciła
spojrzenie w jego kierunku. – Musimy porozmawiać.
– Oczywiście.
Była dziwna, zrozumiał,
obserwując jej zachowanie. Działała jakby w automatycznym trybie, czasem
nawet nie zastanawiając się nad swoimi poczynaniami. Jak wytresowana
laleczka, którą ktoś nauczył tylko posłuszeństwa. Zupełnie nie
przypominała butnej, niecierpliwej i niezwykle ciekawskiej czarownicy z
Hogwartu.
Jak widać wojna zostawiła blizny na każdym z nich.
Draco podszedł do jej
łóżka, przysunął sobie krzesło stojące obok i usiadł na nim okrakiem,
opierając przedramiona na oparciu mebla. Przez chwilę wpatrywał się w
nią uważnie, zastanawiając się jak zacząć tę rozmowę. Przemierzając
szpitalne korytarze, zdążył się uspokoić - w głębi duszy dziękował
sobie, że umieścił ją w tak oddalonej sali, gdyby nie to zapewne wpadłby
tu jak burza, żądając wyjaśnień - nadal jednak targały nim sprzeczne
emocje.
Przede wszystkim, chciał
ją zrozumieć. Pragnął tego, choć zupełnie nie rozumiał dlaczego. Było w
niej - w jej zachowaniu - coś takiego, co jednocześnie intrygowało go i
sprawiało, że chciał dogłębnie analizować naturę jej zachowań. Draco
rozumiał, że to tylko czysta, medyczna fascynacja, jednak nie potrafił
się przemóc.
– Więc – zaczął, nie będąc pewnym co powinien powiedzieć dalej.
– Szukają mnie – przerwała mu bez ogródek, sprawiając, ze zamarł w zaskoczeniu.
– Tak. – Jego wzrok powędrował ku jej obojętnemu spojrzeniu. – Granger, ja muszę to zgłosić.
Zdawało mu się, na
krótką chwilę, że kobieta przestanie oddychać. Potem jednak wzięła
głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze z płuc, a towarzyszący temu
świst przeszył ciszę wokół. Milcząc, obserwował jak wyraz jej twarzy
zmienia się - kobieta zmarszczyła brwi i zacisnęła usta w wąską kreskę,
myśląc intensywnie. Jej dłonie delikatnie mięły w palcach śnieżnobiałą
pościel, na tle której jej i tak już wyblakłe siniaki wyglądały na
jeszcze ciemniejsze.
– Nie możesz tego zrobić – szepnęła po chwili, a Draco niemal zaśmiał się z drwiny.
– Nie rozumiesz –
powiedział, nadal uważnie na nią patrząc, choć ona usilnie unikała jego
wzroku. – Ja nie mam wyjścia. Szukają cię wszyscy aurorzy, sam pieprzony
Potter – na dźwięk tego nazwiska, zadrżała lekko, co nie umknęło uwadze
Draco – cię szuka. Nie mogę tak ryzykować, Granger. Wymagasz zbyt
wiele.
– Aurorzy? – wydukała zdziwiona. – Ale jak to-?
– Podobno zostałaś porwana przez śmierciożerców.
Na jej twarzy malował się szok, gdy po raz pierwszy tego dnia zdecydowała się spojrzeć w jego kierunku.
– Rozumiesz powagę sytuacji? Granger, ja jestem pod nadzorem ministerstwa, jeśli nie zgłoszę twojego pobytu-.
– Przecież nikt nie musi wiedzieć, że tu byłam – przerwała mu, a Draco zamarł.
Była inteligentna.
Wiedział o tym od zawsze i właściwie nigdy nie ważyłby się tego negować -
prawdą było, iż zawsze podziwiał jej bystry umysł, nawet w Hogwarcie.
Dokuczał jej, owszem, jednak z czystej zazdrości. Obserwując ją w ciągu
ostatnich dni myślał - ba, był pewien - że straciła swoje zdolności.
Udowodniła mu jednak, że było inaczej. I miała rację, cholera, miała
rację. Przecież nikt nie wiedział, że ją tu ukrył - wystarczy jednak, by
zabrali ją na badania, a natychmiast wyczują w jej stanie pracę
uzdrowiciela. W ciągu dwóch dni, Draco podał jej tyle eliksirów różnej
maści, że wciąż dziwił się brakiem jakichkolwiek skutków ubocznych ich
zmieszania. Przepełniały go wątpliwości.
– I co im powiesz?
Wystarczy, że tylko pobiorą krew i zobaczą ile medycznych eliksirów jest
w twoim organizmie, a przejrzą twoje kłamstwo, nie ważne jak dobre.
– Ty mnie przebadasz, Malfoy. Na pewno uda ci się zamienić próbki, jeśli będzie taka potrzeba.
Draco zdębiał.
Powiedziała to tak spokojnie, jakby chodziło pogodę za oknem, jakby było
to najbardziej błahą rzeczą na świecie i nie miało wpływu na jego
karierę i przyszłość.
– To jest przestępstwo. Poważne. Utrudnianie śledztwa. Granger, cholera, nie możesz mnie prosić o coś takiego.
Jej twarz wykrzywił
grymas, kiedy spuściła nogi z łóżka, siadając na jego brzegu. Dłoń
kobiety powędrowała do lewego rękawa jego kitla i podciągnęła go na
wysokość łokcia. Smukły palec wskazujący przesunął się po naznaczonym
śladami oparzenia Mrocznym Znaku, zawsze skrywanym pod długim rękawem.
– Uratowałam ci życie, Malfoy. Myślę, że mogę.
W jego umyśle trwała
gonitwa myśli. Opuszek jej palca dotykał zniekształconej czaszki na jego
przedramieniu. Nigdy nie podziękował jej za tę noc w Pokoju Życzeń,
nigdy też o niej nie rozmawiali, choć niejednokrotnie widzieli się w
trakcie jego procesu. Uratowała mu życie podwójnie - ona i Potter, bo
Weasley jako jedyny odmówił zeznań; dosłownie - w noc, gdy zginął Crabbe
i wszystko stanęło w płomieniach, i ponownie, gdy w Wizengamocie
przyznali, że walczył po ich stronie w ostatniej Bitwie.
Hermiona Granger była
przeklęcie inteligentną czarownicą - zbyt inteligentną dla swojego
własnego dobra. I Draco zrozumiał, że tak - mogła go o to poprosić.
-X-
Takim oto sposobem jesteśmy na bieżąco ze wszystkimi rozdziałami. Postanowiłam dodać wszystkie te, które widnieją już na wattpadzie, żeby po prostu tego nie przeciągać - mam nadzieję, że pasuje Wam taka kolej rzeczy.
Zapraszam do czytania i komentowania kolejnych rozdziałów, a - przede wszystkim - bawcie się dobrze.
Gotowi?
Bo ja bardzo.
~ Ef.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz