-->

Rozdział Siódmy



" Są takie wydarzenia, które - przeżyte wspólnie - muszą się zakończyć przyjaźnią..."

J. K. Rowling - Harry Potter i Kamień Filozoficzny



To był prosty plan. Pozornie nie do spieprzenia, jak to powiedział Malfoy, patrząc na nią z czymś, co mogła uznać za zaskoczenie.

Wiedziała jednak, że jej ufał. Nikt o zdrowych zmysłach nie zdecydowałby się na takie działanie, znając jego konsekwencje – Hermiona była tego świadoma, a przez to czuła względem mężczyzny jeszcze większą wdzięczność.

Ron jej szukał. Martwił się, bał – nawet nie chciała myśleć o tym, jak okropnie musi to przeżywać. A pani Weasley? Pewnie wypłakiwała sobie oczy, myśląc o wszystkich torturach, jakie mogli jej zadać „Śmierciożercy".

Właśnie– Śmierciożercy – jak bardzo zdesperowany musiał być jej mąż, by posunąć się do tak okrutnego i ohydnego kłamstwa? Hermiona nie posiadała się ze złości.

Wiedziała jednak, że nie wspomni o tym ani słowa.

Jej oddech był przyspieszony, a dłonie trzęsły się z nerwów, kiedy czekała, aż Malfoy wróci z obchodu. Odkąd wiedziała, że jest poszukiwana – nie czuła się już tak bezpiecznie w tym miejscu. W każdej chwili do starego skrzydła mógł wejść jakiś czarodziej, który natychmiast wyczułby magiczną barierę założoną na jej szpitalny pokój, a wtedy cały plan spełzłby na niczym. Hermionę przerażała ta wizja.

Wpatrywała się w drzwi, ze strachem nasłuchując jakichkolwiek kroków na korytarzu. Znała już na pamięć dźwięk, z którym poruszają się stopy Malfoya – szybko i lekko, jakby niemal nie dotykał posadzki. Czasem zastanawiała się czy mężczyzna nie unosi się w powietrzu, sunąc niczym dementor. Wiedziała jednak, że to nieprawda.

Hermiona musiała przyznać, że ją zaskoczył. Zmiany, jakie w nim nastąpiły, to jak bezwarunkowo oddany był swoim pacjentom – nigdy wcześniej nie przypuszczała, że kiedykolwiek zobaczy w nim tyle troski skierowanej w swoim kierunku. To, co w nim tę zmianę wywołało musiało być dla mężczyzny naprawdę traumatycznym przeżyciem i w pewnym sensie, Hermiona chciała poznać naturę tej zmiany. Była ciekawa. Zaintrygowana.

Jednocześnie się jej bała. Pierwszy raz od kilku miesięcy ktoś wykazał w jej kierunku najzwyczajniejszą troskę i Hermiona musiała to przyznać – tęskniła za tym uczuciem. Jej mąż, nawet gdy bywał dla niej czuły, nigdy nie był przy tym tak zaangażowany. Po raz pierwszy odkąd została mężatką, Hermiona pomyślała, że być może zasługuje na coś więcej. I przeraziła ją ta myśl.

Gdy Malfoy wszedł do sali, na dworze zaczęło się ściemniać. Przez chwilę, przyglądał się jej uważnie, po czym kiwnął głową. Hermiona oddała gest, przełykając ślinę.

– Przedstawienie czas zacząć.

-X-

I oto stała na jego werandzie. Cała w bieli – niby duch - z mokrymi włosami i przemoczonymi ubraniami. Na jej dłoniach widniały blizny i niezagojone rany świadczące o horrorze, jaki musiała przejść w czasie, gdy zniknęła. Oddech kobiety był szybki i ciężki – z każdym wydechem, powietrze wydobywało się z jej ust z głośnym świstem. Przez dłuższą chwilę, nie mówiła nic – jej obłąkany i przerażony wzrok wpatrywał się w jego sylwetkę, błądząc po niej niespokojnie. Jej dłonie drżały, palce pokryte strupami zaciskały się mocno na czymś, co wyglądało jak szpitalna koszula.

– Harry – wydyszała wreszcie, jej głos był zachrypnięty. – Harry, ja -.

Nie dał jej dokończyć, zamykając ją w mocnym uścisku. Jej mokre ubrania przykleiły się do jego nagiej skóry, przyprawiając go o dreszcz zimna. Na Merlina, jej skóra była wyziębiona na kość!

Trzymał ją w mocnym uścisku przez kilka dłuższych chwil, po czym odsunął ją od siebie na długość ramion, dokładnie przyglądając się jej obrażeniom. Jej ciało pokryte było w całości drobnymi ranami i gdyby tylko Harry wiedział, przez jakie męczarnie musiała przejść, gdy kilka godzin wcześniej wraz z Malfoyem rzucali zaklęcia cofające proces leczenia blizn – nie uwierzyłby.

To były tortury – tylko w ten sposób mogłaby określić to Hermiona – i nadal czuła ten piekący ból, kiedy świeżo zagojone rany otwierały się na nowo. Draco nie zgodził się tylko otworzyć złamania i nie miała mu tego za złe – w głębi duszy dziękowała mu za zdrowy rozsądek, którego jej w całej desperacji zabrakło.

Wyraz twarzy Harry'ego był nieodgadnięty, gdy na nią patrzył. Jego wzrok błądził po jej poranionych ramionach i siniakach na twarzy. Brunet milczał, wiodąc opuszkami palców po opuchniętym policzku. Usta zaciśnięte miał w wąską kreskę. Wzrok miał tak strasznie smutny, że Hermiony serce zadrżało na moment.

– Harry-.

– Powiedz mi prawdę – poprosił, łamiącym się głosem, biorąc w dłoń jej poranione palce, przesuwając po nich delikatnie opuszkami. – On ci to zrobił?

Potrząsnęła przecząco głową.

– Nic nie pamiętam – szepnęła, czując jak jej serce pęka z żalu, że okłamuje przyjaciela.

Harry ponownie zamknął ją w szczelnym uścisku.

-X-

Brunet dał jej suche ubrania, gdy tylko przekroczyli próg domu przy Grimmauld Place 12, zostawiając ją samą w łazience z wanną pełną gorącej wanny i gonitwą płochliwych myśli. Hermiona była przerażona tym, co zamierzała zrobić - bała się wykonać jakikolwiek ruch w obawie, że popełni błąd i cały plan legnie w gruzach.

Jej ciało było obolałe. Każdy fragment skóry zdawał się płonąć. W tamtej chwili, Hermiona naprawdę żałowała, że nie wzięła od Draco eliksirów przeciwbólowych, które jej zaproponował - chciała jednak być autentyczna. Wątpiła w swoje umiejętności aktorskie, całkiem niepotrzebnie, przecież przez cały czas udawała szczęśliwą mężatkę.

Kobieta przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądała okropnie. Szare sińce pod oczami mieszały się kolorem z siniakami na policzkach. Przesuwając po nich opuszkami palców, Hermiona przypomniała sobie moment uderzenia i jej serce zatrzymało się na moment.

Przecież on ją zabije, gdy tylko wróci.

Donośne dudnienie do drzwi łazienki przerwało jej myśli.

- Pani Weasley! Prosimy za wszelką cenę nie wchodzić do wanny, zmyje pani wszystkie ślady!

Hermiona spojrzała na zegarek wiszący na ścianie - dziesięć minut. Dokładnie tyle zajęło aurorom pojawienie się w domu Harry'ego. Hermiona wzdrygnęła się, gdy walenie w drzwi po raz kolejny przerwało panującą ciszę.

- Proszę otworzyć drzwi, inaczej je wyważymy! Pani Weasley!

Przez chwilę za drzwiami słychać było szamotaninę. Kilka męskich, donośnych głosów i jeden spokojny, należący do kobiety przekrzykiwało się wzajemnie, chcąc dostać od Hermiony jakąkolwiek odpowiedź. Ignorowała ich celowo, zagubiona w swoich myślach, zbyt czarnych by mógł zajrzeć w nie ktokolwiek inny.

Była przerażona. Znała Rona. Jego wszystkie sztuczki, to jak cudownie grał przed innymi czułego i kochającego męża, tylko po to, by w domu zmienić się w potwora. Na Merlina, gdyby się wtedy nie aportowała… Nie, nie może o tym myśleć.

Kobieta potrząsnęła głową, wyrzucając z niej jakiekolwiek myśli – wiadomym bowiem było, że wszyscy Aurorzy byli biegli w legilimencji. Za nic nie chciała, by jej mąż wpadł przez jej głupie zachowanie w kłopoty z prawem.

Ron był porywczy – to przecież nie jego wina, że z takim charakterem się urodził.

Podniosła wzrok znad umywalki i spojrzała z determinacją w lustro, gotowa przekonać samą siebie do walki.

– Hermiono? – Ciepły, aksamitny głos Luny i delikatne stukanie do drzwi odwróciło jej uwagę od dręczących ją myśli.

Odwróciła się powoli i podeszła do drzwi.

– Tak? - Przyłożyła drzwi do chłodnej powierzchni drewna.

Zza drzwi dobiegły ją ciche szepty, szybka wymiana zdań, której nie była w stanie usłyszeć. Nagle wszystkie głosy ucichły:

– Czas ruszać, Uzdrowiciele czekają – powiedziała Luna.

Hermiona odetchnęła głęboko. Nareszcie nie będzie sama z całym tym planem. Nareszcie mogła mieć pewność, że nie tylko od jej akcji zależą dalsze losy jej męża oraz jej własne.

Zamek w drzwiach zaskrzypiał cicho.

-X-

To był tłum. Potężny motłoch skonstruowany z podnieconych twarzy, rozwrzeszczanych ust i migających lamp aparatów – właśnie to spotkało ich tuż po przekroczeniu progu Instytutu. Hermiona zamarła, gdyby nie Aurorzy popychający ją do przodu, zapewne stanęłaby w miejscu, zbyt przerażona, by ruszyć dalej.

Zadawali jej mnóstwo pytań, przekrzykując się wzajemnie. Ich czerwone z emocji twarze nie wyrażały współczucia. Słowa, z pozoru pełne troski, przepełnione były jedynie rządzą pieniądza i ekscytacją. Wyścig szczurów. Wyścig po informacje – co stało się ze sławną Hermioną Granger-Weasley? Gdzie jej hart ducha? Kto ją tak złamał?

Och, gdyby tylko wiedzieli. Gdyby tylko miała dość odwagi, by zatrzymać się przed światem i wykrzyczeć mu całą prawdę o strachu, jaki głębił się wewnątrz jej duszy.

– Nie patrz w ich kierunku – usłyszała tuż przy swoim uchu i, choć nie wiedziała czyj to głos, posłusznie zwiesiła głowę.

Idąc przed siebie, widziała tylko buty. Szturmówki Aurora, który torował drogę jej orszakowi, mnóstwo par obuwia skaczących wokół nich, próbujących dostać się jak najbliżej i swoje własne – odziane w trampki Harry'ego, czarne z białymi paskami. Hermiona uśmiechnęła się smutno na myśl o zmartwionym przyjacielu.

Potem, nagle, zamiast butów Aurora – którego imienia Hermiona nie zapamiętała, pomimo iż słyszała je tego wieczora wielokrotnie – pojawiły się ciemnobrązowe adidasy, sunące bezszelestnie po posadzce w jej kierunku. Brązowowłosa uniosła wzrok, patrząc prosto w szaroniebieskie tęczówki.

– Pozwólcie, że w tym miejscu przejmę moją pacjentkę.

Wszystkie głosy ucichły. Wszelkie, targające Hermioną emocje w jednej chwili zdały się skumulować wewnątrz niej, by potem równie raptownie opuścić ją i spocząć na barkach mężczyzny, stojącego przed nią. Wyczerpane i obolałe ciało kobiety nagle odmówiło jej posłuszeństwa. Świat zwolnił, gdy Hermiona Granger-Weasley nieprzytomnie wpadła w ramiona Draco Malfoya, czarodzieja znienawidzonego przez cały magiczny świat.

-X-

Harry krzyknął. Była tego pewna, gdy powoli otwierała ciężkie powieki. Jego głos poniósł się echem, nim jej ciało niemal upadło na posadzkę, a nozdrza wypełnił świeży zapach mięty i cytrusów.

Teraz też krzyczał. Tym razem jednak inaczej, bardziej wściekle i z protestem.

No dalej, Hermiono – zachęciła samą siebie w myślach. - Otwórz oczy.

W głowie pulsował jej ból. Tępy i porażający, odbierający zdolność do wykonania jakiejkolwiek czynności.

– Nie będziesz jej leczył, nie zgadzam się!

Harry, nie krzycz, głowa mi pęka – chciała powiedzieć, jednak z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Na Merlina, czy ten chłopak zawsze miał tak donośny głos?

– Myślę, że w tej kwestii nie masz dużo do gadania, Potter. Jestem jedynym Uzdrowicielem, który był gotów podjąć się tej sprawy i-.

– Naprawdę mało mnie to obchodzi, Malfoy. Tu chodzi o życie mojej przyjaciółki i jeśli myślisz, że oddam je w twoje ręce, to grubo się mylisz. Chcę rozmawiać z twoim przełożonym.

– Potter, naprawdę-. – Draco urwał nagle, gdy Hermiona ponownie spróbowała otworzyć oczy. Oślepił ją jasny promień światła i natychmiast mocno zacisnęła powieki. Bolało.

Na swojej dłoni poczuła chłodny dotyk, potem czyjaś dłoń dotknęła jej gorącego czoła i – na Merlina – Hermiona oddałaby wszystko, byle jej chłód pozostał tam choć przez sekundę dłużej.

– Hermiono, słyszysz mnie? – Usłyszała, a słowom wtórował blask latarki wymierzony prosto w jej oczy. Warknęła.

Tak, Draco, słyszę cię – powiedziała, jednak z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk.

– Hermiono, powiedz coś, na Merlina!

Harry, czemu ty ciągle krzyczysz? Przestańcie wszyscy krzyczeć.
-X-

Przydymione, zielone światło raziło ją w oczy, gdy wreszcie poczuła, że może je w pełni otworzyć. Jej dłonie ponownie pokryte były maścią i opatrunkami, jednak ból głowy wreszcie zniknął. Hermiona rozejrzała się wokół, badając przestrzeń, w której się znalazła, pozwalając oczom przyzwyczaić się do półciemnego światła.

Ten pokój różnił się od poprzedniego, w którym leczył ją Draco. Tak, jak w tamtym – było w nim tylko jej łóżko, umiejscowione na samym środku sali. Na ścianie naprzeciwko wisiał sporych rozmiarów telewizor, a tuż przy jej łóżku stała maszyna monitorująca rytm jej serca. Na parapecie dużego okna dumnie prężył się w doniczce Asfodelus, a tuż pod nim stała sporych rozmiarów kanapa dla gości.

Gdy tylko odzyskała świadomość swojego ciała, Hermiona poczuła ciężar na swoich kolanach. Drżąc z przerażenia, spojrzała w dół.

Krzątanina rudych włosów kontrastowała z bielą pościeli. Kardiomonitor zawył jak szalony, gdy zaspane, niebieskie tęczówki spojrzały wprost w jej orzechowe.

I wtedy Hermiona krzyknęła. Nim zdążyła zapanować nad swoim ciałem, zaczęła wściekle kopać nogami, za wszelką cenę odpychając od siebie próbującego ją uspokoić Rona.

– Co do?! - Do sali wpadł zdyszany Draco Malfoy. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na szamoczącą się pod prześcieradłami kobietę, by zdecydowanym krokiem podbiec do niej i mocno ścisnąć za nadgarstki, próbując je unieruchomić. Jej skóra była rozpalona, a wzrok pełen dzikiego obłędu, którego nie mógł zrozumieć.

– Nie! – krzyczała, patrząc tuż nad jego ramieniem, walcząc z nim o swobodę ruchów. – Zostaw mnie, nie!

Draco obejrzał się za siebie, tracąc na chwilę czujność. Sekundę nieuwagi przypłacił ciosem prosto w skroń, gdy dłoń kobiety wyswobodziła się z jego uścisku.

– Odejdź! – z jej ust wydobywał się błagalny krzyk pełen przerażenia. Draco otrząsnął się z zadanego ciosu i używając zaklęcia niewerbalnego, ustawił łóżko dziewczyny do pozycji siedzącej. Kiedy jej wrzaski przerodziły się w pełne lamentu błagania, blondyn uklęknął obok niej na łóżku. Jego dłonie powędrowały do jej twarzy, unieruchamiając ją w uścisku.

– Nikogo tu nie ma! – krzyknął. - Lumos!

Ostry blask światła wypełnił pomieszczenie w tej samej chwili, w której sztab Aurorów wpadł do sali kobiety. Jej spojrzenie przemieszczało się chaotycznie po sali, przepełnione strachem i obłędem. Draco pozwolił jej przez chwilę na krótkie oględziny, po czym ponownie ujął jej twarz w obie dłonie, zmuszając by swój przerażony wzrok utkwiła w jego osobie.

– Nikogo tu nie ma – zapewnił ją ponownie, z mocą, o jakiej nie wiedział, że w sobie posiada.

Z głośnym westchnieniem, jej całe ciało zadrżało. Nim zdążyła wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, Harry Potter dobiegł do niej i zamknął w szczelnym uścisku.

Kiedy Hermiona, wycieńczona płaczem, w końcu zasnęła, Harry nadal nie wypuścił jej ze swych objęć. Grupa Aurorów opuściła pomieszczenie, wracając do patrolowania korytarzy, jednak ich troje – Harry, Hermiona i Draco – nadal tkwili w tym samym miejscu. Draco wreszcie uspokoił swoje kołaczące serce, a Harry tak zwyczajnie gładził włosy dziewczyny, patrząc na kwiat Asfodelusa w oknie.

– Zgadzam się. – Głos bruneta przeszył panującą wokół ciszę. – Możesz być jej Uzdrowicielem.

Draco kiwnął głową, nie mówiąc ani słowa. Powoli wstał z szpitalnego łóżka dziewczyny, po czym wyszedł z pomieszczenia, cicho zamykając za sobą drzwi.

Kolejne jego kroki były szybkie i pewne – sunął przez korytarze, unikając czyichkolwiek spojrzeń, mając przed oczami tylko swój cel; Gabinet. Jedyne miejsce, w którym mógł pozwolić sobie na bycie słabym w takiej chwili. Gdy tylko zatrzasnął za sobą mahoniowe drzwi, oparł się o nie ciężko i odetchnął.

Część pierwsza ich wielkiego planu została wykonana
.


-X-


Wybaczcie, Żabcie.

Przeprowadzka do innego kraju to nie przelewki. A laptopa odebrałam w Wigilię, co nieco zepsuło mi mój wielki plan napisania czegoś przed świętami. Tak czy siak - mam nadzieję, że sam rozdział, jak i jego długość Was zadowolą.

Kolejny, mam nadzieję, pojawi się dużo szybciej niż ten.

Kocham,
Ef.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz