-->

Rozdział Dwunasty







"Czuł, że wciąż błądzi w ciemności: wybrał drogę, ale wciąż oglądał się za siebie, zastanawiając się, czy nie odczytał źle znaków, czy nie powinien pójść inną drogą."


J. K. Rowling - Harry Potter i Insygnia śmierci






Po raz pierwszy, zaatakował ją w środku nocy. Silny, przeszywający ból w klatce piersiowej i lęk, nie pozwalający ponownie zasnąć. Spanikowana, gwałtownie podniosła się i usiadła, opierając o wezgłowie łóżka. Momentalnie poczuła, jak jej serce zaczyna szybko i nieregularnie bić. Nie. Walić - donośnie i prędko, jakby zaraz miało rozerwać jej żebra i wyskoczyć na zewnątrz.


Czuła to walenie wszędzie - w opuszkach palców, nadgarstkach, skroniach - z każdym stukotem dzwoniło jej głośno w uszach, jakby zaraz miała stracić słuch. Oczy zaszły jej mgłą, a gałki oczne zaczęły pulsować. Tudum-tudum.


Czując drżenie na całym ciele, wyciągnęła rękę by zapalić lampkę nocną. Właśnie wtedy zauważyła, że nie ma w niej czucia - zupełnie, jakby jej cała kończyna należała do kogoś innego. Uzmysłowienie sobie tego, sprawiło, że przez jej ciało przeszła kolejna fala lęku - jakby zimny powiew wiatru przeleciał przez jej wszystkie mięśnie, sprawiając, że drżała jeszcze bardziej. Chciała krzyczeć, jednak w jej gardle powstała wielka gula, nie pozwalająca jej wydobyć choćby słowo.


Łapiąc się za klatkę poczuła, że nie może oddychać, choć jej płuca stale wypełniały się powietrzem. Przez sekundę przeszło jej przez myśl, by otworzyć okno, bo zwyczajnie jest jej duszno, jednak gdy tylko jej stopy dotknęły podłogi jej wzrok pokryła ciemność.


— Umieram — pomyślała i, jedynie przez sekundę, ta perspektywa wydała się nie tak straszna. A potem opanował ją jeszcze większy strach. Lęk tak duszący, że aż powodujący zawroty głowy. W jednej sekundzie pojawiły się jej mroczki przed oczami i była pewna, że zaraz straci przytomność.


Spanikowana, Hermiona wyciągnęła rękę, by zbudzić swojego męża, jednak dłoń kobiety napotkała tylko zimną pościel. Zupełnie zapomniała, że Ron wyjechał na konferencję i wróci dopiero za kilka dni. Łapczywie łapiąc powietrze, kobieta aportowała się w jedyne znane sobie bezpieczne miejsce.


Zaledwie kilka sekund później jej kolana boleśnie uderzyły w podłogę, kiedy nogi zapadły się pod nią bezsilnie. Siła uderzenia na kilka sekund wyrwała ją ze szponów paniki, tylko po to jednak, by zaledwie chwilę później wrzucić ją w jej otchłań z podwójną siłą.


Hermiona nie rozumiała co się dzieje. Przez jej umysł przelatywało tysiące myśli jednocześnie i każda kolejna zdawała się być głośniejsza od poprzedniej. Każdy, nawet najmniejszy otaczający ją dźwięk zdawał się powodować niemal fizyczny ból. Nagle, wręcz z absurdalną mocą zrozumiała, jak głośna potrafi być jedna, samotna żarówka, której blade światło padało na gabinet Draco.


— Malfoy. Na Merlina, gdzie jesteś — myśl przebiegła jej umysł, gdy panicznie rozglądała się po pomieszczeniu. Nigdzie nie było śladu mężczyzny i przerażająca myśl, że umrze w jego gabinecie i nikt nie znajdzie jej aż do rana sprawiła, że oddech kobiety przyspieszył jeszcze bardziej.


Był płytki i szybki. Zdecydowanie zbyt szybki, z każdym kolejnym wdechem stając się jeszcze płytszy. Panika zdawała się coraz bardziej opanowywać jej ciało. Wzrok zaszedł mgłą, by powoli zaczęła zastępować ją ciemność.


— To nic —przeszło jej przez myśl, — to tylko umieranie.


-X-


Zamaszystym krokiem, Draco przemierzał kolejne korytarze instytutu, czując palące ciepło dochodzące z różdżki, która spoczywała w kieszeni jego kitla. W głębi duszy dziękował sobie za zmodyfikowanie zaklęć, które kilka miesięcy wcześniej rzucił na swój gabinet, przewidując, że Granger ponownie któregoś dnia w nim wyląduje. Nowa wersja zaklęcia sprawiała, że jego różdżka wibrowała, gdy tylko ktoś aportował się w jego gabinecie podczas jego dyżuru; jeśli był w domu - zaczynała emitować jasne światło i wydawać z siebie donośny pisk, który usłyszeć mógł tylko on i nikt więcej(Astoria długo dąsała się na niego po tym, gdy zbudził ją przeraźliwie donośny alarm ostatnim razem).


Skręcił w korytarz prowadzący niemal centralnie do jego gabinetu, drżącą dłonią luzując krawat. Wtedy nagle wpadł na Rolpha - jednego z mugolskich neurologów, który akurat tego dnia dyżurował w instytucie.


— Draco! — zakrzyknął radośnie mężczyzna, zatrzymując się ledwie kilka cali od jego nosa. Draco odchrząknął, robiąc krok w tył.


— Ale mam szczęście! Właśnie cię szukałem. Bo widzisz... — Blondyn kiwnął głową, zupełnie nie słuchając lekarza.


Rolph był niewysokim, czarnoskórym mężczyzną, którego Draco w normalnych okolicznościach nie śmiałby ignorować. Jego wiedza i praktyka bardzo imponowały blondynowi i w normalnych okolicznościach słuchałby go z uwagą. Palące ciepło wibrującej różdżki zdecydowanie mu to jednak utrudniało.


— ... i właśnie dlatego potrzebuję twojej pomocy. Jak myślisz, dasz radę? — Draco uśmiechnął się półgębkiem tylko. Zza ramienia mężczyzny widział drzwi swojego gabinetu. Były lekko uchylone i akurat zbliżała się do nich przypisana mu tego dnia pielęgniarka, w dłoniach trzymając akta pacjentów, które blondyn powinien wypełnić podczas tego dyżuru.


— Niech to szlag — pomyślał wściekle, zupełnie ignorując Rolpha, który cały czas coś do niego mówił.


— Draco? — Rolph przyglądał mu się uważnie. Draco zamrugał kilkakrotnie, nie mając zupełnie pojęcia co odpowiedzieć. Rudowłosa kobieta była coraz bliżej drzwi.


— Tak, oczywiście — powiedział szybko i kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny w przepraszającym geście ruszył w kierunku swojego gabinetu. — Przepraszam, muszę coś-. Rosie!


— Oczywiście. Wyślę mail ze szczegółami — wydukał Rolph, spoglądając za nim. Draco pomachał mu tylko, truchtem ruszając w kierunku swojego biura.


Kiedy do niej dobiegł, kobieta zdążyła już uchylić drzwi do pomieszczenia, jednak nie zajrzała jeszcze do środka. Draco przeklął własne szczęście, zaglądając do środka znad ramienia dziewczyny. Granger nie było w zasięgu wzroku. Odetchnął.


— Wszystko w porządku, panie Malfoy? — zapytała kobieta, wyraźnie speszona. Draco posłał jej czarujący uśmiech - wiedział, że dziewczyna jest nim wyraźnie zauroczona i nie będzie wymagać żadnych wyjaśnień. Flirt. W niektórych przypadkach działał najlepiej.


— Ależ oczywiście — odpowiedział, biorąc karty z jej delikatnych dłoni. Opuszki jego palców dotknęły jej nadgarstka i dziewczyna spłonęła rumieńcem.


— Dziękuję. — Kolejny czarujący uśmiech. — Idź na przerwę, Rosie. Czeka nas spokojny dyżur. — Kobieta kiwnęła głową, lekko marszcząc nos w niezadowoleniu i odeszła.


Przez kilka kolejnych chwil, Draco stał przed drzwiami swojego gabinetu uważnie obserwując odchodzącą dziewczynę. Gdy zniknęła za rogiem, wślizgnął się do środka niczym wąż, wymruczał zaklęcie wyciszające i rzucił karty na stojącą przy ścianie kanapę.


Zamrugał kilka razy, starając się przyzwyczaić swój wzrok do panującego półmroku i rozejrzał po pomieszczeniu. Nie zajęło mu to dużo czasu nim zobaczył Hermionę - klęcząca na środku gabinetu, łapczywie łapiąc każdy oddech.


Podchodząc do niej szybkim krokiem, Draco uważnie się jej przyglądał, robiąc rachunek wszystkich uszkodzeń. Jego umysł natychmiast przełączył się w tryb działania. To była automatyczna reakcja, którą stosował przy każdym pacjencie - pierwsze czego szukał to rany oraz głębokie rozcięcia i ze zdumieniem stwierdził, że żadnych nie ma. Nie pocieszyło go to jednak - wewnętrzne urazy były znacznie trudniejsze do wyleczenia.


Blondyn uklęknął naprzeciwko dziewczyny, dłońmi obejmując jej twarz i zmuszając ją do podniesienia wzroku. Na jej powiekach nie było żadnych nowych śladów uderzeń, jedynie delikatny siniak tuż nad lewą kością policzkową, który już był w stanie gojenia. Jej oczy były zaszklone, a usta lekko rozwarte, gdy łapczywie łapała w nie powietrze.


— Uderzył cię? — zapytał, jednak ona tylko zaprzeczyła ruchem głowy. — Czy coś cię boli? — Jej dłoń szybko powędrowała w kierunku lewej strony klatki piersiowej.


Draco kiwnął głową i z kieszeni kitla wyciągnął swoją różdżkę. Złapał jej dłoń i przytknął drewno do lewego nadgarstka. Puls miała wyraźnie przyspieszony, jednak wynik nie wskazywał na zawał czy problemy z sercem. Oddychała zdecydowanie za szybko, źrenice rozszerzone miała w przerażeniu.


— Hiperwentylacja — przypomniał sobie jeden z setki mugolskich wykładów, na które musiał uczęszczać i nagle zrozumiał.


Hermiona nie miała żadnych fizycznych obrażeń. To jej psychika postanowiła się na niej zemścić za lata pełne stresu i przerażenia. Nagle, Draco przypomniał sobie, gdy sam doświadczał ataków paniki w Hogwarcie i jak bardzo wiele oddałby za to, by ktoś wtedy wiedział, jak mu pomóc. W takich sytuacjach jeszcze bardziej rozumiał jak potrzebna była rewolucja Uzdrowicielstwa.


Draco złapał twarz dziewczyny w obie dłonie, skupiony i ponownie uniósł jej podbródek.


— Granger — zaczął, a jej szybki oddech świszczał w powietrzu, — spójrz na mnie.


Zaszklone oczy kobiety posłusznie powędrowały w kierunku jego tęczówek. Draco nie zareagował. Jego wzrok był skupiony i pewny, mając nadzieję, że to jest dokładnie tym, czego teraz potrzebowała dziewczyna.


— A teraz oddychaj. Razem ze mną, dobrze? — Kiwnęła głową. — Wdech — mówiąc to wziął głęboki oddech i obserwował, jak Hermiona powoli bierze go razem z nim. Jego był pewny. Jej pełen drżenia i znacznie płytszy niż jego.


— Wydech — powiedział, a powietrze zaczęło powoli opuszczać jego płuca. Jej ciepły oddech omiótł jego twarz, a po policzkach kobiety zaczęły spływać łzy. Wiedział, że to dobry znak.


Kolejny wdech przyszedł bez wyraźnej komendy, jednak Hermiona wzięła go razem z nim. Tym razem był już dłuższy i pewniejszy, choć jej dłonie nadal niekontrolowanie drżały. Kiedy nadszedł czas na kolejny wydech, dziewczyna zamknęła oczy, pozwalając łzom swobodnie płynąc po policzkach. Ich mokre stróżki znaczyły jego blade dłonie.


— Dobrze — pochwalił ją, gdy wyraźnie uspokoiła swój oddech. — Co jadłaś na śniadanie? — powiedział, a oczy dziewczyny otworzyły się szybko, zakłopotane.


— O-owsiankę — wydukała, drżącym głosem, wyraźnie nic nie rozumiejąc.


Draco uśmiechnął się, miał nadzieję ciepło, nadal trzymając dłonie na jej twarz. — Dobrze. Zdrowo. Jakiś deser?


— Um, n-nie. Ron chcę żebym dbała o poziom cukru, ze względu na-. — urwała nagle, jej oddech znów przyspieszył. — Na-.


— Wymień trzy niebieskie rzeczy w tym pomieszczeniu — przerwał jej szybko, a Hermiona uniosła zdziwiona brew. Dłonie Draco puściły jej policzki, pozwalając jej, by się rozejrzała wokół. Nadal czuł ich ciepło, kiedy zauważył jak światło księżyca oświetla błyszczące a nich łzy kobiety.


— Zasłony, książka na twoim biurku i — urwała, nie mogąc znaleźć nic innego. Jej wzrok powędrował w kierunku jego twarzy, a gdy tam niczego nie znalazły spoczęły na jego kitlu. — Twoja plakietka.


Mężczyzna kiwnął głową z aprobatą. — Teraz znajdź mi cztery, których nazwa zaczyna się na literę D.


Hermiona zaczęła rozglądać się ponownie po gabinecie, a Draco z aprobatą zaobserwował, że jej oddech zupełnie się unormował.


-X-


Godzinę później, zupełnie już uspokojona Hermiona, siedziała w jego gabinecie na tym samym krześle, na którym zaledwie kilka tygodni wcześniej siedział Potter, nieświadomie rzucając słuszne oskarżenia w kierunku Weasleya. W dłoniach kobiety parował kubek gorących ziół - mieszanka rumianku i głogu na ukojenie nerwów oraz uspokojenie rytmu serca a jej ramiona okryte były szarozielonym, szpitalnym kocem. W ciszy, jaka spowijała gabinet, Draco znalazł ukojenie po milionie pytań, jakimi wcześniej zasypała go brunetka, kiedy wyjaśnił jej, że to, czego doświadczyła tej nocy było atakiem paniki. Teraz siedziała w ciszy, a jej twarz była wyraźnie skoncentrowana. W powietrzu wisiało nieodpowiedziane pytanie Dracona i, patrząc teraz na twarz kobiety, mógł niemal zobaczyć, jak trybiki w jej umyśle szybko pracują, chcąc znaleźć na nie odpowiedź.


Czego się boisz, Granger?


Dłoń kobiety sięgnęła do czupryny loków na jej głowie i powoli, w zamyśleniu, zaczęła jeden z nich owijać wokół palca. Draco przyglądał się jej jeszcze tylko przez chwile, po czym wzrok przesunął na stos kart pacjentów, wciąż w nienaruszonym stanie, leżący na kanapie po drugiej stronie gabinetu. Z głębokim westchnieniem pogodził się z perspektywą nadgodzin i w myślach zrobił notatkę, by napisać do Astorii sowę z przeprosinami, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.


Wzrok mężczyzny przesunął się na zegar wiszący na ścianie - dochodziła piąta nad ranem. Niedługo Instytut weźmie głęboki, poranny oddech i wybuchnie swoim naturalnym gwarem i chaosem. Draco lubił Instytut za dnia - chaos, wieczne napięcie i ciągle zmieniające się okoliczności jego pracy. Lubił to, że przychodząc do pracy, tak naprawdę nigdy nie wiedział czego się spodziewać. Z perspektywy czasu myślał, że nie umiałby pracować w innych warunkach - nie po wszystkim, co przeszedł.


Jego wzrok ponownie powędrował na Hermionę. To był pierwszy raz odkąd zaczęła się ich dziwna relacja, gdy widział kobietę bez żadnych zewnętrznych obrażeń. Jej twarz, choć nieco opuchnięta od płaczu, była delikatnie rumiana i nieskażona nawet delikatnym makijażem, co również było odmienne - to z właśnie jego pomocą ukrywała wszelkie siniaki. Miała ich sporo, więc i warstwa makijażu była znacznie grubsza. Draco z przekąsem obserwował jej blade nadgarstki i ramiona, nieśmiało wyglądające spod szarozielonego koca - jej skóra była mlecznobiała z delikatnie różowym podcieniem i po raz pierwszy brakowało na niej śladów po zaciśniętych palcach czy otarciach. Odcień jej skóry był zupełnie inny od jego lodowatej karnacji. Na jej lewym przedramieniu widział fragment blizny - pamiątka po jego szalonej ciotce. Szlama.


Mroczny Znak na jego lewym przedramieniu zaczął piec, gdy myślał o tamtej nocy w Malfoy Manor. Potrząsnął głową, chcąc wyrzucić z niej natrętne myśli.


— Ron chce dziecka — głos Granger wyrwał go z zamyślenia i Draco niemal spadł ze swojego krzesła. Rudowłosy szczur miał tupet, musiał przyznać.


— Cóż — zaczął, jednak kobieta uniosła dłoń, wyraźnie dając mu znak, że jeszcze nie skończyła. Draco zamilkł.


— Nim wyjechał na konferencję, zapisał nas do specjalisty od płodności — wzięła głęboki, drżący oddech jednak głos kobiety był bezbarwny, wyprany z emocji. — Jest moim mężem i chce dziecka.


Draco oparł się wygodniej na swoim fotelu, dłonie opierając o jego podłokietniki. Hermiona patrzyła w jego kierunku, jednak jej wzrok utkwiony był gdzieś za nim, unikając jego spojrzenie.


— A czego ty chcesz, Granger? — zapytał.


Nie odpowiedziała, jej wzrok wciąż utkwiony gdzieś poza nim.


Draco również milczał, teraz rozumiejąc jej atak paniki jeszcze bardziej i nagle, po raz pierwszy od ich pierwszego spotkania poczuł żal. Nie dla siebie. Nie dla niej. Dla dziecka, które miało przyjść na świat, w którym matka nigdy go nie chciała, a spłodzone zostało z przerażenia i przymusu.


— Wiesz — zaczął, kiedy ta wciąż milczała, — kiedy byliśmy w Hogwarcie nienawidziłem cię za to, jaka byłaś szalenie inteligentna. Ojciec przy każdej okazji wypominał mi wyniki, które miałem gorsze od ciebie. Na Merlina, byłem pewien, że byłby znacznie szczęśliwszy mając ciebie za córkę, niż mnie za syna. A potem Voldemort wrócił, a ty i Potter jakoś zawsze zdawaliście się być dwa kroki przede mną i nienawidziłem cię jeszcze bardziej.


— I jednocześnie cię podziwiałem. Byłaś waleczna. Twarda. Inteligentna. Nawet kiedy Bellatrix — urwał, przełykając ślinę. — Nawet wtedy byłaś nie do złamania. Znałaś swój cel i jestem pewien, że choćby ta noc trwała znacznie dłużej, nie wydałabyś za nic Pottera i reszty. Miałaś odwagę, której ja nigdy nie miałem.


Hermiona parsknęła i otworzyła usta, zamierzając coś powiedzieć, jednak Draco przerwał jej szybko: — Nie wiem jak cię złamał, choć to chyba dość oczywiste, ale - na Merlina - Granger, nie daj się wrobić w dziecko, którego nie chcesz.


Kobieta patrzyła na niego w osłupieniu, szybko mrugając. Być może - ba, na pewno - przekroczył wówczas jakiekolwiek granice w relacji pacjent-uzdrowiciel, jednak w tym przypadku uznał to za najmniej istotne. Właściwie nie wiedział czy między nim a Granger istniały kiedykolwiek jakieś profesjonalne granice. Zastanowił się nad tym przez sekundę, po czym stwierdził, że nie - nigdy ich nie było.


— Pomogę ci — powiedział, patrząc na nią niemal błagalnym wzrokiem. W nosie miał, co sobie teraz o nim pomyśli. — Znam kilku uzdrowicieli, specjalistów, kilkoro mugolskich lekarzy. Jeśli nie chcesz tego dziecka, nie musisz go mieć, a Weasley nie będzie o niczym wiedział.


Hermiona nadal uparcie milczała, a im dłużej to robiła, tym bardziej Draco czuł się jak idiota i desperat. Co on robi do cholery, przecież to nie jego sprawa co ona zrobi z własnym ciałem. Niepotrzebnie się zaangażował w tą sprawę. Pluł sobie w brodę, że nie odesłał jej gdzieś indziej tamtej pierwszej nocy. Powoli zaczął buzować w nim gniew, gdy patrzył jak kobieta bierze płytki, drżący oddech i prostuje się na swoim krześle.


— Ron jest moim mężem — wycedziła przez zaciśniętą szczękę. — Ja nie mam przed nim tajemnic.


Draco parsknął śmiechem, trochę z bezsilności a trochę ze złości, jaka zaczęła go opanowywać. Jego usta spowił pełen kpiny uśmiech, kiedy spojrzał jej głęboko w oczy i zapytał: — Więc co tu robisz?






-X-






Dziękuję za Wasze komentarze. Przyznam szczerze, że ilość osób, która nadal czeka i czekała, choć minęło już tak dużo czasu bardzo mnie przytłoczyła. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Bardzo Wam dziękuję.






- F.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz