-->

Rozdział Trzynasty

"Ludzie o wiele łatwiej wybaczają innym omyłki niż to, że mieli rację."


J. K. Rowling - Harry Potter i Książę Półkrwi



Hermiona była wściekła. Krew w jej żyłach pulsowała gniewem, a policzki pokryły się czerwienią. W uszach wciąż dźwięczało jej pytanie Malfoya, które było tak bezczelne, że niemal miała ochotę uderzyć go w twarz.

Mężczyzna siedział naprzeciwko niej w swoim skórzanym fotelu, nie spuszczając z niej wzroku. Jego usta pokrywał pełen kpiny uśmiech, a oczy błyszczały lodem i zimnem - typowa maska Malfoya. Na Merlina, gdyby nie była tak wściekła, mogłaby się zaśmiać.

— Więc co tu robisz? — Pytanie blondyna niemal wyryło się już w jej umyśle. Gdyby hermiona używała magii, całe godziny oklumencji zajęłoby jej odłożenie tego jednego zdania w dalekie zakamarki katalogu swoich myśli. Wiedziała jednak, jakkolwiek trudne było to przyznać, że to nie bezczelność mężczyzny tak ją zdenerwowała - nie. Hermiona po prostu nie znała odpowiedzi na jego pytanie. I to właśnie doprowadzało ją do furii.

Nie wiedziała co tu robi. Nie wiedziała, jak długo jeszcze będą się z Malfoyem bawić w doktora i pacjentkę. Nie dlatego, że kobieta była w stanie po prostu powiedzieć dość lub iść do innego Uzdrowiciela - nonsens. Malfoy był jedyną osobą, której mogła zaufać i ironia tej sytuacji doprowadzała ją niemal do białej gorączki, jednak... To nadal nie to sprawiało, że nie miała odpowiedzi na jego pytanie. Hermiona po prostu nie wiedziała, jak długo będzie w stanie to ciągnąć - udawać, że wszystko jest w porządku. Nie miała pewności co do tego, jak długo jej ciało wytrzyma ciągłe urazy powierzchownie naprawiane eliksirami i zszywane mugolskimi nićmi; Żadnej gwarancji, że któregoś razu jej organizm nie powie "dość" i Hermiona tak po prostu umrze.

Nie zmieniało to jednak faktu, że postanowiła być wściekła na Malfoya. Nie zamierzała pokazać mu prawdziwych emocji. Ten mężczyzna widział ją wystarczająco wiele razy bezsilną.

Biorąc głęboki wdech, by uspokoić wrzące w niej emocje, Hermiona dokładnie przyjrzała się Draconowi. Jego nonszalancka postawa, dłonie swobodnie splecione, ramiona oparte na podłokietnikach fotela - na Merlina, jakże on ją irytował z tymi perfekcyjnie ułożonymi włosami nawet wtedy, gdy były w nieładzie i niemal profesjonalnie wyrobionym zimnem. Bo tylko tak mogła określić jego postawę - zimną. Była ona tak różna od tego, co pokazał jej zaledwie godzinę temu - zupełnie, jakby był dwiema różnymi osobami. W jednej minucie był pełen ciepła i troski, a w kolejnej cały skuty lodem. Jak, do cholery, można wyzbyć się wszystkich emocji w ciągu kilka sekund. Oczywiście, Hermiona znała odpowiedź. Oklumencja. Jeszcze w Hogwarcie wiadomym było, że Draco był świetnym oklumentą, jednym z najlepszych w szeregach Śmierciożerców i nic dziwnego - Voldemort zapewne zabiłby go, gdyby tylko miał dostęp do jego myśli.

Mimowolnie, Hermiona czuła współczucie do siedzącego naprzeciw niej blondyna - nie ważne jak aroganckim dupkiem potrafił być. Pamiętała, jak potwornie męczące i bolesne treningi ze Snapem były dla Harry'ego a nadal nie był on nawet w połowie tak dobry, jak Draco. Kobieta mogła tylko sobie wyobrazić przez jaki koszmar musiał przejść Malfoy, by opanować oklumencję w tak zaawansowanym stopniu.

Po drugiej stronie dębowego biurka siedziała ona - w piżamie, opatulona szpitalnym kocem, jej ciało pokryte znamionami przemocy a włosy roztrzepane i w nieładzie. Jej postawa również pozostawiała wiele do życzenia - skulona, zamknięta w sobie i tak przeklęcie pełna strachu. Dawna Hermiona brzydziłaby się nią i jej słabością - użyłaby magii, by poskromić jej roztrzepane loki, a potem przez kilka godzin ćwiczyłaby oklumencję, by opanować swoje emocje. Hermiona nigdy nie była w niej idealna - była zbyt roztrzepana, zbyt emocjonalna i zbyt... Ludzka, aby wyłączyć swoje emocje. Przez jej umysł zawsze przelatywało milion myśli - pomysły, ideę, wewnętrzny dialog; Czasem tęskniła za tym, jak magia pozwalała jej to wszystko uciszyć.

Ale magia jest zła. Zawsze była, szczególnie w rękach złych ludzi.

— Przychodzisz do mnie za każdym razem, gdy cię skrzywdzi — głos Malfoya przerwał panująca w gabinecie ciszę, był głęboki jednak wyprany z emocji, — a ja nigdy nie zadaję pytań i po prostu cię leczę.

Hermiona nie mówiła nic, wpatrując się w swój parujący kubek herbaty. Ulatująca do góry para tworzyła przeróżne pętle i zawijasy. Niczym małe, przezroczyste węże, które rozpływały się w powietrzu po kilku sekundach.

— Ja wiem, że to może nie mój biznes i nie moje miejsce, by się wypowiadać — Draco kontynuował, wciąż nie spuszczając palącego wzroku z Hermiony. — Ale czy naprawdę chcesz wprowadzić do tego pełnego przemocy domu bezbronne dziecko?

Hermiona szybko podniosła głowę. Zbyt szybko i jej kark specyficznie kliknął. Skrzywiła się - nie lubiła tego dźwięku, zbyt mocno przypominał jej dźwięk łamanych kości. Jej spojrzenie przykryła warstwa łez, którą szybko przegoniła kilkukrotnym mrugnięciem.

— Jaką masz gwarancję, że on nie skrzywdzi dziecka? Przecież-. To nie tak, że będziesz w stanie go powstrzymać.

Biorąc głęboki wdech, kobieta odłożyła kubek na biurko - zbyt mocno i po pomieszczeniu rozległo się głośne puknięcie, a naczynie pękło w połowie. Nim zdążyła zareagować, po jej kolanach rozlał się wrzący napar. Piekący ból rozlał się po jej ciele i zniknął niemal tak szybko, jak się pojawił, gdy siedzący po drugiej stronie biurka Draco nonszalancko machnął różdżką.

— Celowa zagrywka — pomyślała z przekąsem. Zupełnie, jakby chciał jej pokazać, że jeśli tylko chce, to może użyć przeciwko niej magii. Nie to, co Hermiona.

Przez ciało kobiety przeszedł zimny dreszcz. Strach. Jeśli na świecie była jakakolwiek emocja, która pomagała jej zagłuszyć wszystkie pozostałe to był nią właśnie strach. Żadna inna z jej emocji nie mogła równać się ze strachem - paraliżował ją od wewnątrz, uwalniając w niej zimno, które powoli rozprzestrzeniało się po całym jej ciele, wyłączając wszystkie inne odruchy. Jak trucizna. Jak ledwie widoczna para.

— Masz rację, Malfoy — powiedziała, a jej głos brzmiał bezosobowo, niemal lodowato. — To nie jest twoje miejsce. To zdecydowanie nie jest twój biznes.

Draco nie odpowiedział, nadal tylko wpatrując się w nią swoim pełnym pogardy spojrzeniem. W prawej dłoni trzymał różdżkę, nonszalancko przekładając ją między swoimi długimi palcami.

— Jeśli będę chciała mieć dziecko ze swoim mężem, to będę je miała. Niezależnie od okoliczności czy twojej opinii — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Myślę, że w tej kwestii nie masz prawa jej mieć. Jesteś tylko moim Uzdrowicielem i nikim więcej. Nie zapominaj o tym. Nie jesteśmy przyjaciółmi. Nie potrzebuję twoich rad.

Oddech Hermiony lekko przyspieszył, a jej głos delikatnie załamał się na ostatniej sylabie. Jej oczy powoli zaczęły ją delikatnie szczypać, jakby dając znać o nadchodzących łzach. Kobieta była zła na siebie za swój brak opanowania. W wyczekiwaniu spoglądała na Malfoya, starając się wyczytać jakąkolwiek reakcję w jego postawie.

— W porządku — odpowiedział tylko, wzrokiem wędrując gdzieś ponad czubek jej włosów. — Jako twój Uzdrowiciel odradzam ci zatem zachodzenie w ciążę magiczną.

— Ciążę magiczną? — słowa wyrwały się z ust Hermiony, nim zdążyła je zatrzymać, a zimny dreszcz ponownie przebiegł jej całe ciało.

— To, że przestałaś używać magii nie zmienia faktu, że nadal jesteś czarownicą.

Hermiona nie odpowiedziała, nadal tępo wpatrując się w Malfoya i nic nie rozumiejąc. Jak to magia? Ciąża nie powinna mieć nic wspólnego z magią.

Draco westchnął, dłonią pocierając oczy. Wydawał się być zmęczony, wręcz wykończony, gdy na chwilę spuścił swoją zimną maskę. Hermiona przez chwilę zastanawiała się, jak długo był już na dyżurze.

— Ciąża pomiędzy dwoma czarodziejami nazywa się ciążą magiczną, ponieważ oprócz tworzenia nowego życia, przy odrobinie szczęścia tworzycie również nową jednostkę magiczną — wyjaśnił, gestykulując przy tym dłonią, w której trzymał różdżkę. Wzrok Hermiony mimowolnie podążał za nią, a całe jej ciało spięło się w oczekiwaniu na atak.

— Och, na Merlina — syknął Draco, odkładając różdżkę do kieszeni fartucha, gdy zauważył jej spojrzenie. Hermiona mimowolnie odetchnęła z ulgą. — Jak długo nie używasz już magii?

Hermiona nie odpowiedziała od razu, zawstydzony wzrok umieszczając w dłoniach, spoczywających na jej podołku. Niezręcznie splecione dłonie i obdarte skórki paznokci, które nawet teraz skubała uparcie były jedynym, na czym mogła się skupić. Czuła wstyd i zażenowanie - była pewna, że jej całe policzki, uszy i klatka piersiowa pokryły się purpurą.

— Trzy lata — wyszeptała w końcu, zamykając oczy z zażenowaniem.

Hermiona próbowała. Naprawdę próbowała wrócić do magii. Wielokrotnie sięgała po różdżkę, trzymała ją nawet w dłoniach, jednak gdy tylko czuła zalążek magii przepływający przez jej palce - panikowała. Natychmiast zakopywała ją ponownie na dnie szuflady pod stertą bielizny i skarpetek. Nie potrafiła - nie chciała - się przemóc. Magia przyniosła jej zbyt wiele cierpienia, by mogła tak po prostu znów zacząć jej używać. Czasem myślała o tym jak o wsiadaniu za kierownicę po spowodowaniu śmiertelnego wypadku na drodze - przecież nie wszyscy wracają.

— Trzy-trzy lata? — Głos Malfoya przepełniony był niedowierzaniem. — Jakim cudem ty jeszcze nie wybuchnęłaś?

Hermiona nie odpowiedziała. Zbyt zawstydzona, by wydobyć z siebie choćby pojedynczy dźwięk.

— Cóż, w takiej sytuacji tym bardziej odradzałbym ciążę magiczną. Jeśli życie ci miłe, oczywiście — Draco parsknął śmiechem. — Na Merlina, Granger, masz więcej szczęścia, niż sobie wyobrażasz. Chcesz mi powiedzieć, że przez trzy lata jedyną formą magii jakiej używałaś była teleportacja?

Hermiona potrząsnęła głową, w jej oczach zebrały się łzy zażenowania i wstydu: — Gdy-gdy pojawiłam się tu po raz pierwszy to był pierwszy raz odkąd.

— Odkąd?

— Ja nigdy wcześniej tego nie robiłam.

Draco spoglądał na Hermionę, zdezorientowany: — Chcesz mi powiedzieć, że gdy trafiłaś do mojego gabinetu, teleportowałaś się po raz pierwszy po trzech latach nieużywania magii w jakiejkolwiek formie?

Hermiona kiwnęła głową, wciąż nie unosząc wzroku.

— Nigdy wcześniej nie musiałam — wyjaśniła i natychmiast poczuła się niesamowicie głupio. Najwybitniejsza czarodziejka swojego pokolenia, też coś. Miała ochotę spoliczkować się za swoją bezsilność, kiedy z jej oczu w końcu wypłynęły łzy.

Draco westchnął, transfigurując długopis w pudełko chusteczek higienicznych, w pamięci robiąc notatkę, by takowe zakupić w przyszłości. Hermiona bez słowa wyciągnęła jedną z opakowania i otarła swoje policzki, pociągając przy tym cicho nosem.

— Twoja magia jest teraz zbyt niestabilna, byś mogła bezpiecznie zajść w ciążę. W najlepszym przypadku zrobi ona krzywdę tobie lub dziecku, w najgorszym-. — Draco urwał, biorąc wdech przez zaciśniętą szczękę. — W najgorszym, to będzie jak erupcja obskurusa, tylko znacznie gorsza. Nie wiesz, jak wiele osób przy tym skrzywdzisz. Chyba tego nie chcesz, prawda?

Hermiona uniosła załzawione oczy i potrząsnęła przecząco głową.

— Ale Ron — wydukała, a jej głos był przeraźliwie skrzeczący.

— Ron nie musi o niczym wiedzieć.

-X-

Draco potarł dłońmi zmęczone oczy. Mimowolnie czuł się coraz bardziej senny, a jednocześnie coraz bardziej zaangażowany w życie Hermiony Granger. Im bardziej chciał się z niego wycofać, tym bardziej czuł się w jakiś sposób przyciągany do niej i jej problemów. W jakiś dziwny, pogmatwany sposób przypominała mu jego matkę. Gdy Draco zdał sobie z tego sprawę po raz pierwszy, niemal zmusił się, by przestać tak o niej myśleć. Wiedział, że jeśli tylko sobie na to pozwoli, to nie znajdzie już w sobie siły, by odejść.

Kiedy kilka godzin wcześniej powoli szykowała się do aparycji, nie podejrzewał, że sprowadzi go to aż tutaj - pod drzwi Dworu Malfoyów.

— Musimy zmienić lokalizację — powiedział jej wówczas. — Omal nas dziś nie przyłapano.

— Dokąd? — zapytała go tylko, a on odpowiedział, że wyśle jej sowę.

Sowę. Już wówczas pojawiła się luka w jego "idealnym" planie. Jak na Merlina miał to zrobić tak, by Weasley nie dorwał się do niej jako pierwszy? Rudowłosy był na tyle zaborczy, że na pewno kontrolował również pocztę Hermiony.

Draco westchnął i wyciągnął z kieszeni płaszcza swoją różdżkę. Mrucząc cicho zaklęcie, pozwolił, by wszystkie zabezpieczenia i przeciwzaklęcia otaczające posiadłość powoli opadły.

To było dziwne uczucie. Być tu ponownie, po prawie trzech latach unikania miejsca, które niegdyś nazywał domem. Kiedy wystawił je wraz z Astorią na sprzedaż nie podejrzewał, że okaże się to aż tak trudne. Magia rodu skutecznie uniemożliwiała mu pozbycie się budynku - agent nieruchomości magicznych wyjaśnił iż ma to związek z więzami krwi i faktem, że Draco wciąż był kawalerem. Gdy tylko się o tym dowiedział, pełen wściekłości wysadził w powietrze salon dla gości dworu, znacznie obniżając tym jego wartość. Był tak wściekły, że tuż po tym, niemal popędził po pierścionek zaręczynowy. W porę się jednak powstrzymał - nie chciał się żenić z takich powodów, dać Dworowi tej satysfakcji, że zatruło kolejną dobrą rzecz w jego życiu.

Stojąc na ganku, Draco z przekąsem pomyślał, że w obecnej sytuacji nie mogło się lepiej złożyć. Potrzebował nowego miejsca dla Hermiony. Miejsca, w którym byłaby - o ironio - bezpieczna i które natychmiast informowałoby go o jej przybyciu; Miejsca bez nieproszonych gości i ciekawskich spojrzeń. Takiego, w którym mógłby ukrywać ją całymi tygodniami, gdyby zaszła taka potrzeba, bez obaw, że ktoś natknie się na jej pokój.

W końcu, w ciągu następnego tygodnia, w starym skrzydle Instytutu miał rozpocząć się generalny remont. Nie mógłby już dłużej ukrywać tam czarownicy.

Biorąc głęboki oddech, Draco popchnął drzwi. Otworzyły się z głośnym skrzypieniem.

Robiąc krok naprzód, Draco poczuł jak powietrze wokół niego robi się gęste od wypełniającej je czarnej magii. Kiedyś nie rozumiał jak to możliwe, że jego niegdyś dom zdawał się pamiętać wszystkie rzucone w nim zaklęcie. Dopiero potem, gdy w bibliotece natknął się na opasłe tomiszcze na temat magicznych rodów i ich dworów zrozumiał, że ma to związek z żyłami magii płynącymi bezpośrednio pod posiadłością i wnikającymi w ściany dworu. Magia dworu pochłaniała więc rzucane w nim zaklęcia, z czasem zupełnie zatruwając jej źródło. Księga, którą przeczytał nie dawała żadnych informacji na temat ewentualnego lekarstwa na ten problem. Znając przeklęte szczęście Draco, takowy nigdy nie istniał.

Wchodząc głębiej do środka, Draco zignorował ruiny salonu, które kątem oka widział po swojej lewej stronie. Nie chciał nawet myśleć o wprowadzeniu Hermiony do pomieszczenia, w którym kiedyś torturowała ją Bellatrix. Zamaszystym krokiem podszedł więc do drzwi salonu gościnnego i za pomocą magii zapieczętował je dwukrotnie.

— Panicz Malfoy! — Draco podskoczył, gdy za jego plecami rozległ się piszczący głos domowego skrzata. — Panicz wrócił! Misty już się bała, że nikogo już nigdy nie zobaczy po jej powrocie! Misty pilnowała dworu i dbała, żeby był czysty!

Draco westchnął, powoli obracając się w kierunku dźwięku. Stała przed nim domowa skrzatka, ubrana w jaskrawo różową sukienkę, z czerwoną kokardą pomiędzy jej długimi uszami, każde z których oklapnięte było w innym kierunku.

— Witaj, Misty — powiedział, a na jego usta mimowolnie wkradł się uśmiech. — Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie.

Oczy elfki zabłysły radośnie.

Na Merlina, już tego żałował.


-X-


Kochani,

Rozdział krótszy niż zazwyczaj, jako iż jest on kontynuacją poprzedniego i markuje koniec pewnej ery tego opowiadania i rozpoczęcie kolejnej. 

Mam nadzieję, że nie zawiodłam i rozdział przypadnie wam do gustu. Powoli zbliżamy się do punktu kuluminacyjnego tej opowieści i osobiście nie moge się doczekać.

Jakby ktoś sie kiedyś zastanawiał jak wyglada pisanie w moim wykonaniu, przedstawiam wam moją ścianę w salonie(dzięki bogom za bycie aspołecznym człowiekiem, który nie ma raczej gości).


Kocham,


~ F.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz