-->

Rozdział Dziewiąty



"Konsekwencje naszych działań są zawsze tak złożone, tak różnorodne, czasem wręcz sprzeczne [

"Konsekwencje naszych działań są zawsze tak złożone, tak różnorodne, czasem wręcz sprzeczne [...]"
J. K. Rowling - Harry Potter i Więzień Azkabanu


Gdy otworzyła oczy, na stoliku przy jej łóżku stał świeży bukiet kwiatów. Promienie słońca nachalnie przedzierały się przez śnieżnobiałe zasłonki, dając znać, że nadszedł nowy dzień. Zapach fiołków i sasanek unosił się w pomieszczeniu i tylko rytmiczne pikanie monitora serca przypominało jej, że jest w szpitalu. To i fakt, że ciężkie ramiona Rona nie oplatały jej w ciasnym uścisku niby kajdany.
Hermiona westchnęła głęboko, siadając wyżej na poduszkach. Lubiła tę ciszę i spokój panującą wokół, pomimo tego całego chaosu, w którym się na własne życzenie znalazła. Nikt nie musiał mówić tego głośno, jednak widziała to w ich spojrzeniach - pielęgniarek, innych uzdrowicieli krążących po korytarzach, Draco i Harry'ego - nikt nie uwierzył w jej bajkę o amnezji i ataku Śmierciożerców. Nie ważne jak bardzo starała się sprzedać tę historię, jak bardzo udawała zdezorientowanie - nikt jej nie wierzył.
Nie, dopóki jej mąż nie mógł jej odwiedzać. Przeklęty strach. To właśnie przez niego rzuciła podejrzenia na Rona, a przecież właśnie by tego uniknąć była ta cała szopka. Wszystkie starania jej i Draco spełzną na niczym, jeśli Hermiona nadal nie dopuści do siebie męża, którego przecież kochała.
Temu nie mogła zaprzeczyć. Nie ważne, jak wiele razy Ron ją uderzył i jak wiele razy skrzywdził słowem - jej serce nadal wypełnione było miłością do tego mężczyzny. W jej poranionych dłoniach wciąż było miejsce dla jego rąk. Więc, tak. Jej serce wypełnione było zduszoną przemocą, jednak nadal - miłością.
Choć musiała przyznać, że była to jedna, wielka i cholernie bolesna miłość.
Hermiona zadrżała, gdy chłodne, poranne powietrze przebiegło po jej skórze. Nakrywając się nieco bardziej kocem, kobieta nachyliła się nad bukietem kwiatów, chcąc jeszcze bardziej poczuć ich zapach. Otwierając lekko przymknięte powieki, Hermiona zauważyła niewielki, biały bilecik - sięgnęła po niego dłonią.
Jej oczom ukazały się tylko trzy słowa:
"Miłość, wierność, uczciwość."
Oczy Hermiony wypełniły się łzami. Kobieta zacisnęła kurczowo palce wokół śnieżnobiałego bileciku i przycisnęła go mocno do serca. Słowa przysięgi, przecież właśnie o to walczyła. Właśnie w tych trzech słowach zawierał się mężczyzna, którego pokochała.
Gdy tylko Draco przekroczył próg jej pokoju, Hermiona wyrzuciła z siebie słowa: - Ron musi tu przyjść.
-X-
Telefon komórkowy głośno zadzwonił przy jego uchu, tuż po dziewiątej nad ranem. Ron uchylił zaspane powieki, jednak natychmiast je zamknął oślepiony porannym blaskiem. Na oślep sięgnął dłonią po komórkę, przypadkiem zrzucając z nocnego stolika krem do rąk. Na ekranie telefonu wyświetlił mu się nieznany numer. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
- Tak, słucham? - powiedział zaspanym głosem, gdy tylko nacisnął zieloną słuchawkę.
- Mugolsko-Magiczny Instytut Medycyny Nowoczesnej, panie Weasley, wszystkie badania pańskiej żony wyszły negatywne. Może pan odwiedzić małżonkę - powiadomił go niski głos mężczyzny po drugiej stronie. Ron nie odpowiedział, natychmiast rozłączając połączenie.
Siedząc na środku ich ogromnego łoża małżeńskiego, Ron odetchnął z ulgą. Wiedział, że prędzej czy później, jego żona odzyska zdrowy rozsądek, jednak mimo wszystko tkwił w nim niepokój. Hermiona była najbardziej lojalną kobietą na świecie i szanował w niej to do głębi, jednak... były momenty, kiedy zachowywała się kompletnie nierozsądnie.
Nie mógł jej za to winić - nie w tym przypadku, kiedy ktoś tak bardzo ją skrzywdził. Niekiedy, gdy patrzył w lustro - Ron nienawidził swojego odbicia; Tego człowieka, którym się stał  - bezdusznym, zatwardziale dążącym do celu. Jednak z drugiej strony, Hermiona była już od dawna zbyt słaba, by pomóc w utrzymywaniu ich domowego ogniska.
Z początku tego nie zauważał - szum i medialna sława, jaka okrążyła ich po wojnie niemal całkowicie rozbiła ich związek. To Hermiona zatwardziale walczyła o ich relację, swój stan psychiczny odkładając na dalszy plan - Ron nawet nie zauważył, kiedy przestała używać magii, tak bardzo pochłonęły go ciągłe wywiady, spotkania i żałoba po śmierci Ginny.
To uderzyło w niego jak piorun - jej martwe ciało upadające na ziemię. Huk, jaki towarzyszył temu upadkowi sprawił, że uszy Rona krwawiły. Krwawiły rozpaczą i bólem. Do tej pory, gdy czasem zamykał oczy, widział jej ognistoczerwone włosy na szarej posadzce dziedzińca Hogwartu.
No i ten pieprzony Potter. Ginny umarła. Nie żyła przez niego, a on zyskał sławę, jakiej nie miał nikt inny w świecie czarodziejów. Nawet cholerny Dumbledore. Na myśl, że kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi, czasem kłuło go w sercu, jednak choćby nie wiem jak wiele razy próbował, Ron nie potrafił przebaczyć Harry'emu.
Rona zagłuszyły nienawiść i ból, podczas gdy Hermiona powoli i po cichutku zamykała się w sobie coraz bardziej. Czasem, gdy księżyc już dawno świecił na niebie, a wokół nie było słychać żywej duszy - Ron słyszał jej rozpaczliwy, pełen bólu i strachu krzyk. Z początku próbował jej pomóc, jednak z czasem... Po prostu zrozumiał, że już nie umie.


Kiedy kilka godzin później, Ron pojawił się w Instytucie, został od razu pokierowany do sali, w której leżała jego żona. Bez żadnych przeszkód przedostał się przez ochronę stojącą pod drzwiami jej pokoju - nawet nie zapytali go o imię czy nazwisko. Ron miał ochotę prychnąć pod nosem na ten "profesjonalizm", jednak z drugiej strony czerpał z tej sytuacji ogromną satysfakcję.
Kiedy wszedł do środka, Hermiona stała naprzeciw okna. Jej przygarbioną sylwetkę spowijał materiał szpitalnej szaty a w jej złocistobrązowych lokach tańczyły promienie słońca. Jej blada skóra niemal zlewała się ze śnieżnobiałym materiałem.
Przez kilka sekund, Ron postanowił skorzystać z faktu, że żona kompletnie nie zauważyła jego obecności i po prostu się jej przyglądał, niemal pochłaniając wzrokiem jej sylwetkę.
Na Merlina, jakże on za nią tęsknił!
Wiedział, że bywał zimnym draniem i czasem ją ranił. Nie robił tego celowo, przecież kochał ją ponad wszystko, jednak czasem ten gniew, który w nim tkwił musiał znaleźć ujście. Ron wiedział, że  żadna ilość tłumionego gniewu nie była wystarczającym usprawiedliwieniem, jednak z drugiej strony...
Czasem miał wrażenie, że jest chory. Chory na gniew i rozpacz, którą czasem odczuwał w swoim sercu. Odkąd wojna się rozpoczęła, a potem tak rozpaczliwie zakończyła, uczucia Rona, ich intensywność zwiększyła się niemal tysiąckrotnie. Nie pamiętał, by kiedykolwiek przed wojną tak się czuł.
- Widać wojna pozostawiła blizny w nas wszystkich - pomyślał z przekąsem, patrząc na wyraźnie osłabioną sylwetkę swojej żony. Jej szczupłe, blade ramiona pokryte były bladoróżowymi bliznami, a na udach widniały wyraźne siniaki i rozcięcia.
Nagle, Ron poczuł, jak wszystkie uczucia, które się w nim kłębiły w ostatnim czasie chcą znaleźć ujście. Momentalnie poczuł przerażającą ulgę, a cały jego strach zniknął, jednocześnie przygniatając go potwornym poczuciem winy.
Co ja jej zrobiłem? 
Kiedy Hermiona powoli odwróciła się w jego kierunku z wyraźnym grymasem bólu na twarzy, po policzkach Rona zaczęły spływać gorzkie łzy. Robiąc trzy szybkie kroki zbliżył się do swojej żony, a jego uwadze nie umknął strach, jaki momentalnie sparaliżował jej sylwetkę. Patrząc w jej oczy  - miał nadzieję - pokrzepiającym wzrokiem, czule objął kobietę ramionami, mocno przyciągając ją do siebie.
- Przepraszam - zaszlochał, krztusząc się własnym oddechem.
Ramiona Hermiony delikatnie objęły jego trzęsące się barki.
-X-
Następnego dnia, opuścili szpital. Ramię w ramię, otoczeni prasą i błyskiem fleszy, choć jej zmęczone i przekrwione oczy błagały o odpoczynek. Kilka godzin wcześniej, Hermionę otoczył sztab stylistów i makijażystek, mających zadbać o to, by każdy fragment jej ciała wyglądał kwitnąco - Ron uważał, że tak będzie lepiej dla nich obojga, a Hermiona pokaże w ten sposób tym wszystkim "Śmierciożercom", że nic nie było w stanie jej złamać. Kobieta przyjęła to  uśmiechem i kiwnięciem głowy - jak miała w zwyczaju.
Draco przyglądał im się, oparty o szybę szpitalnego okna. Z grymasem obserwował jak Ron - cudowny i kochający mąż - oferował silne ramię swojej wyraźnie osłabionej żonie  i asekurował ją po schodach, drugim ramieniem tarasując przejście pomiędzy dziennikarzami, których kilka godzin wcześniej sam wezwał pod Instytut.
- Niezły obrazek, co? - Sarkastyczny głos Daphne zabrzmiał tuż przy jego uchu. Kobieta - podchodząca nieco pod pięćdziesiątkę, szczupła Mulatka była jego naczelną pielęgniarką i miała zwyczaj głośnego wyrażania swoich opinii. Stała teraz przed nim w pastelowo zielonym kitlu, a w dłoniach trzymała dwa kubki z kawą - jeden wyciągnięty w jego kierunku.
Draco wziął napój z rąk kobiety i ponownie odwrócił się do okna. Hermiona - osłonięta sylwetką Rona, właśnie ostrożnie wsiadała do samochodu. Lampy aparatów błyskały wściekle, śledząc każdy jej ruch. Weasley, posyłając dziennikarzom ostatni, promienny uśmiech - pieprzony skurczybyk - właśnie podążał w jej ślady.
- Draco, nie wmówisz mi, że kupiłeś tę jej bajeczkę - starsza kobieta prychnęła pod nosem, upijając łyk swojej gorącej kawy.
- Nawet jeśli - zaczął i odwrócił wzrok, gdy samochód ruszył z piskiem opon, - wszystkie wyniki badań wskazują, że Weasley jest niewinny.
- Naprawdę myślisz, że gdyby był niewinny, potrzebna byłaby mu ta cała szopka? Wyszliby tylnym wyjściem, jak każdy inny pacjent w tej sytuacji, którego do tej pory mieliśmy. Ten skurczybyk coś ukrywa, czuję to - tu kobieta klepnęła się lekko w lewy łokieć. - Całym łokciem, Draco. Całym łokciem.
Mężczyzna uśmiechnął się tylko i pokiwał przecząco głową. Daphne i jej sławny lewy łokieć.
Draco pamiętał, gdy pierwszy raz usłyszał to określenie - jego trzeci dzień rezydentury i pierwszy raz, kiedy pracował z Daphne. Był przerażony, dłonie mu się trzęsły, a pełne jadu spojrzenia pozostałych rezydentów nie pomagały mu się uspokoić. Wszystko, co mogło poszło wtedy źle - spieprzył wywiad z pacjentem, który zaczął wrzeszczeć na niego, protestując "Nie będzie mnie leczył Śmierciożerca!", obsikało go niemowlę, a prosty założenie wenflonu skończyło się niemal krwotokiem pacjenta. 
Zewsząd otaczały go szepty - po kątach, za jego plecami nazywano go mordercą, sugerowano, że szuka w Instytucie nowych ofiar. Był gotów zrezygnować. Tego dnia, po zaledwie trzech dniach rezydentury i setkach nieprzespanych nocy.
Pod koniec dnia, Draco złożył swój fartuch i odłożył go starannie na półkę, będąc pewien, że już nie wróci. Nim zdążył wyjść, Daphne zatrzymała go w drzwiach szatni. Spojrzała na starannie złożony fartuch i złapała jego lewą dłoń.
- Niech mówią - powiedziała z mocą, ściskając jego dłoń mocniej, - ja wiem, że ty będziesz kimś wyjątkowym, Draco. Czuję to - mówiąc, klepnęła się w lewy łokieć, - całym łokciem.

-X-
Dom wyglądał obco. Świeżo odmalowane ściany w salonie i przedpokoju skrzętnie skrywały koszmar, jaki Hermiona przeżyła tu kilka tygodni wcześniej. Wszędobylski brzoskwiniowy odcień przyprawiał kobietę o ból głowy - w jej odczuciu gryząc się z jasnym parkietem. Miejsce szklanego stolika w salonie zajął nowy - ze śnieżnobiałego drewna.
Ron zabrał jej płaszcz, przyglądając się jej uważnym - choć pełnym skruchy - wzrokiem. Odkąd tylko pojawił się w Instytucie był pełen pokory i czułości. Jego dotyk jeszcze nigdy nie był tak delikatny i Hermiona przyjęła to z zaskoczeniem. Zwykle, nawet po napadach gniewu, nastawienie jej męża nie zmieniało się do aż takiego stopnia.
Zazwyczaj, Ron był... miły. Zdystansowany, obsypywał ją prezentami, jednak z jego ust rzadko można było usłyszeć słowo przepraszam. A nawet jeśli, to w pewien sposób sprawiało ono, że Hermiona czuła się jeszcze bardziej winna zaistniałej sytuacji.
Tym razem jednak było inaczej. Słowa Rona wydawały się być szczere, a jego wzrok niemal błagał ją o przebaczenie. Dokądkolwiek by nie poszli, mężczyzna oferował jej pomocne ramię i wsparcie. Jego przepraszający wzrok akompaniowały ciągłe słowa skruchy i niekończące się błagania o wybaczenie.
Hermiona wybaczyła mężowi, oczywiście. Wiedziała, że gdyby tylko nie był tak rozgoryczony a jego serce nie byłoby wypełnione tak ogromnym bólem, cała sytuacja nigdy nie miałaby męża. W oczach Rona - tych bursztynowych tęczówkach, z których w ciągu ostatnich dni nawet na chwilę nie zniknęły łzy - widziała głęboką, nie kończącą się miłość. I po raz pierwszy od dłuższego czasu mogła ją też poczuć.
- Możemy zmienić kolor, jeśli chcesz.
Hermiona odwróciła się w kierunku męża, dopiero zdając sobie sprawę z tego, że od dłuższej chwili w zamyśleniu przesuwała dłonią po brzoskwiniowej ścianie salonu.
Kobieta przełknęła ślinę i posłała mężczyźnie nerwowy uśmiech.
- Nie. - Potrząsnęła przecząco głową. - Tak jest idealnie.
Ron z uśmiechem zabrał jej walizkę do sypialni.



-X-

Zazwyczaj tego nie robię. Ale dzisiejszy rozdział jest dla Damiana. Tak o.


To nie jest to, co planowałam Wam dać po takim czasie, ale w obecnej sytuacji nie wykrztuszę z siebie słowa, a na coś - cokolwiek - zasługujecie po takiej przerwie. Będzie Rozdział dziewiąty part 2 lub po prostu dziesiątka. Jeszcze nie wiem.
Kiedy? Tego nawet szatan nie wie.
A ostatnio nieźle sobie ze mną pogrywa.

F.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz