"Konsekwencje naszych działań są zawsze tak złożone, tak różnorodne, czasem wręcz sprzeczne [...]"
J. K. Rowling - Harry Potter i Więzień Azkabanu
Gdy otworzyła oczy, na
stoliku przy jej łóżku stał świeży bukiet kwiatów. Promienie słońca
nachalnie przedzierały się przez śnieżnobiałe zasłonki, dając znać, że
nadszedł nowy dzień. Zapach fiołków i sasanek unosił się w pomieszczeniu
i tylko rytmiczne pikanie monitora serca przypominało jej, że jest w
szpitalu. To i fakt, że ciężkie ramiona Rona nie oplatały jej w ciasnym
uścisku niby kajdany.
Hermiona westchnęła
głęboko, siadając wyżej na poduszkach. Lubiła tę ciszę i spokój panującą
wokół, pomimo tego całego chaosu, w którym się na własne życzenie
znalazła. Nikt nie musiał mówić tego głośno, jednak widziała to w ich
spojrzeniach - pielęgniarek, innych uzdrowicieli krążących po
korytarzach, Draco i Harry'ego - nikt nie uwierzył w jej bajkę o amnezji
i ataku Śmierciożerców. Nie ważne jak bardzo starała się sprzedać tę
historię, jak bardzo udawała zdezorientowanie - nikt jej nie wierzył.
Nie, dopóki jej mąż nie
mógł jej odwiedzać. Przeklęty strach. To właśnie przez niego rzuciła
podejrzenia na Rona, a przecież właśnie by tego uniknąć była ta cała
szopka. Wszystkie starania jej i Draco spełzną na niczym, jeśli Hermiona
nadal nie dopuści do siebie męża, którego przecież kochała.
Temu nie mogła
zaprzeczyć. Nie ważne, jak wiele razy Ron ją uderzył i jak wiele razy
skrzywdził słowem - jej serce nadal wypełnione było miłością do tego
mężczyzny. W jej poranionych dłoniach wciąż było miejsce dla jego rąk.
Więc, tak. Jej serce wypełnione było zduszoną przemocą, jednak nadal -
miłością.
Choć musiała przyznać, że była to jedna, wielka i cholernie bolesna miłość.
Hermiona zadrżała, gdy
chłodne, poranne powietrze przebiegło po jej skórze. Nakrywając się
nieco bardziej kocem, kobieta nachyliła się nad bukietem kwiatów, chcąc
jeszcze bardziej poczuć ich zapach. Otwierając lekko przymknięte
powieki, Hermiona zauważyła niewielki, biały bilecik - sięgnęła po niego
dłonią.
Jej oczom ukazały się tylko trzy słowa:
"Miłość, wierność, uczciwość."
Oczy Hermiony wypełniły
się łzami. Kobieta zacisnęła kurczowo palce wokół śnieżnobiałego
bileciku i przycisnęła go mocno do serca. Słowa przysięgi, przecież
właśnie o to walczyła. Właśnie w tych trzech słowach zawierał się
mężczyzna, którego pokochała.
Gdy tylko Draco przekroczył próg jej pokoju, Hermiona wyrzuciła z siebie słowa: - Ron musi tu przyjść.
-X-
Telefon komórkowy głośno
zadzwonił przy jego uchu, tuż po dziewiątej nad ranem. Ron uchylił
zaspane powieki, jednak natychmiast je zamknął oślepiony porannym
blaskiem. Na oślep sięgnął dłonią po komórkę, przypadkiem zrzucając z
nocnego stolika krem do rąk. Na ekranie telefonu wyświetlił mu się
nieznany numer. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
- Tak, słucham? - powiedział zaspanym głosem, gdy tylko nacisnął zieloną słuchawkę.
- Mugolsko-Magiczny
Instytut Medycyny Nowoczesnej, panie Weasley, wszystkie badania pańskiej
żony wyszły negatywne. Może pan odwiedzić małżonkę - powiadomił go
niski głos mężczyzny po drugiej stronie. Ron nie odpowiedział,
natychmiast rozłączając połączenie.
Siedząc na środku ich
ogromnego łoża małżeńskiego, Ron odetchnął z ulgą. Wiedział, że prędzej
czy później, jego żona odzyska zdrowy rozsądek, jednak mimo wszystko
tkwił w nim niepokój. Hermiona była najbardziej lojalną kobietą na
świecie i szanował w niej to do głębi, jednak... były momenty, kiedy
zachowywała się kompletnie nierozsądnie.
Nie mógł jej za to winić
- nie w tym przypadku, kiedy ktoś tak bardzo ją skrzywdził. Niekiedy,
gdy patrzył w lustro - Ron nienawidził swojego odbicia; Tego człowieka,
którym się stał - bezdusznym, zatwardziale dążącym do celu. Jednak z
drugiej strony, Hermiona była już od dawna zbyt słaba, by pomóc w
utrzymywaniu ich domowego ogniska.
Z początku tego nie
zauważał - szum i medialna sława, jaka okrążyła ich po wojnie niemal
całkowicie rozbiła ich związek. To Hermiona zatwardziale walczyła o ich
relację, swój stan psychiczny odkładając na dalszy plan - Ron nawet nie
zauważył, kiedy przestała używać magii, tak bardzo pochłonęły go ciągłe
wywiady, spotkania i żałoba po śmierci Ginny.
To uderzyło w niego jak
piorun - jej martwe ciało upadające na ziemię. Huk, jaki towarzyszył
temu upadkowi sprawił, że uszy Rona krwawiły. Krwawiły rozpaczą i bólem.
Do tej pory, gdy czasem zamykał oczy, widział jej ognistoczerwone włosy
na szarej posadzce dziedzińca Hogwartu.
No i ten pieprzony
Potter. Ginny umarła. Nie żyła przez niego, a on zyskał sławę, jakiej
nie miał nikt inny w świecie czarodziejów. Nawet cholerny Dumbledore. Na
myśl, że kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi, czasem kłuło go w sercu,
jednak choćby nie wiem jak wiele razy próbował, Ron nie potrafił
przebaczyć Harry'emu.
Rona zagłuszyły
nienawiść i ból, podczas gdy Hermiona powoli i po cichutku zamykała się w
sobie coraz bardziej. Czasem, gdy księżyc już dawno świecił na niebie, a
wokół nie było słychać żywej duszy - Ron słyszał jej rozpaczliwy, pełen
bólu i strachu krzyk. Z początku próbował jej pomóc, jednak z czasem...
Po prostu zrozumiał, że już nie umie.
Kiedy kilka godzin
później, Ron pojawił się w Instytucie, został od razu pokierowany do
sali, w której leżała jego żona. Bez żadnych przeszkód przedostał się
przez ochronę stojącą pod drzwiami jej pokoju - nawet nie zapytali go o
imię czy nazwisko. Ron miał ochotę prychnąć pod nosem na ten
"profesjonalizm", jednak z drugiej strony czerpał z tej sytuacji ogromną
satysfakcję.
Kiedy wszedł do środka,
Hermiona stała naprzeciw okna. Jej przygarbioną sylwetkę spowijał
materiał szpitalnej szaty a w jej złocistobrązowych lokach tańczyły
promienie słońca. Jej blada skóra niemal zlewała się ze śnieżnobiałym
materiałem.
Przez kilka sekund, Ron
postanowił skorzystać z faktu, że żona kompletnie nie zauważyła jego
obecności i po prostu się jej przyglądał, niemal pochłaniając wzrokiem
jej sylwetkę.
Na Merlina, jakże on za nią tęsknił!
Wiedział, że bywał
zimnym draniem i czasem ją ranił. Nie robił tego celowo, przecież kochał
ją ponad wszystko, jednak czasem ten gniew, który w nim tkwił musiał
znaleźć ujście. Ron wiedział, że żadna ilość tłumionego gniewu nie była
wystarczającym usprawiedliwieniem, jednak z drugiej strony...
Czasem miał wrażenie, że
jest chory. Chory na gniew i rozpacz, którą czasem odczuwał w swoim
sercu. Odkąd wojna się rozpoczęła, a potem tak rozpaczliwie zakończyła,
uczucia Rona, ich intensywność zwiększyła się niemal tysiąckrotnie. Nie
pamiętał, by kiedykolwiek przed wojną tak się czuł.
- Widać wojna
pozostawiła blizny w nas wszystkich - pomyślał z przekąsem, patrząc na
wyraźnie osłabioną sylwetkę swojej żony. Jej szczupłe, blade ramiona
pokryte były bladoróżowymi bliznami, a na udach widniały wyraźne siniaki
i rozcięcia.
Nagle, Ron poczuł, jak
wszystkie uczucia, które się w nim kłębiły w ostatnim czasie chcą
znaleźć ujście. Momentalnie poczuł przerażającą ulgę, a cały jego strach
zniknął, jednocześnie przygniatając go potwornym poczuciem winy.
Co ja jej zrobiłem?
Kiedy Hermiona powoli
odwróciła się w jego kierunku z wyraźnym grymasem bólu na twarzy, po
policzkach Rona zaczęły spływać gorzkie łzy. Robiąc trzy szybkie kroki
zbliżył się do swojej żony, a jego uwadze nie umknął strach, jaki
momentalnie sparaliżował jej sylwetkę. Patrząc w jej oczy - miał
nadzieję - pokrzepiającym wzrokiem, czule objął kobietę ramionami, mocno
przyciągając ją do siebie.
- Przepraszam - zaszlochał, krztusząc się własnym oddechem.
Ramiona Hermiony delikatnie objęły jego trzęsące się barki.
-X-
Następnego dnia,
opuścili szpital. Ramię w ramię, otoczeni prasą i błyskiem fleszy, choć
jej zmęczone i przekrwione oczy błagały o odpoczynek. Kilka godzin
wcześniej, Hermionę otoczył sztab stylistów i makijażystek, mających
zadbać o to, by każdy fragment jej ciała wyglądał kwitnąco - Ron uważał,
że tak będzie lepiej dla nich obojga, a Hermiona pokaże w ten sposób
tym wszystkim "Śmierciożercom", że nic nie było w stanie jej złamać.
Kobieta przyjęła to uśmiechem i kiwnięciem głowy - jak miała w
zwyczaju.
Draco przyglądał im się,
oparty o szybę szpitalnego okna. Z grymasem obserwował jak Ron -
cudowny i kochający mąż - oferował silne ramię swojej wyraźnie
osłabionej żonie i asekurował ją po schodach, drugim ramieniem
tarasując przejście pomiędzy dziennikarzami, których kilka godzin
wcześniej sam wezwał pod Instytut.
- Niezły obrazek, co? -
Sarkastyczny głos Daphne zabrzmiał tuż przy jego uchu. Kobieta -
podchodząca nieco pod pięćdziesiątkę, szczupła Mulatka była jego
naczelną pielęgniarką i miała zwyczaj głośnego wyrażania swoich opinii.
Stała teraz przed nim w pastelowo zielonym kitlu, a w dłoniach trzymała
dwa kubki z kawą - jeden wyciągnięty w jego kierunku.
Draco wziął napój z rąk
kobiety i ponownie odwrócił się do okna. Hermiona - osłonięta sylwetką
Rona, właśnie ostrożnie wsiadała do samochodu. Lampy aparatów błyskały
wściekle, śledząc każdy jej ruch. Weasley, posyłając dziennikarzom
ostatni, promienny uśmiech - pieprzony skurczybyk - właśnie podążał w jej ślady.
- Draco, nie wmówisz mi, że kupiłeś tę jej bajeczkę - starsza kobieta prychnęła pod nosem, upijając łyk swojej gorącej kawy.
- Nawet jeśli - zaczął i
odwrócił wzrok, gdy samochód ruszył z piskiem opon, - wszystkie wyniki
badań wskazują, że Weasley jest niewinny.
- Naprawdę myślisz, że
gdyby był niewinny, potrzebna byłaby mu ta cała szopka? Wyszliby tylnym
wyjściem, jak każdy inny pacjent w tej sytuacji, którego do tej pory
mieliśmy. Ten skurczybyk coś ukrywa, czuję to - tu kobieta klepnęła się
lekko w lewy łokieć. - Całym łokciem, Draco. Całym łokciem.
Mężczyzna uśmiechnął się tylko i pokiwał przecząco głową. Daphne i jej sławny lewy łokieć.
Draco pamiętał, gdy
pierwszy raz usłyszał to określenie - jego trzeci dzień rezydentury i
pierwszy raz, kiedy pracował z Daphne. Był przerażony, dłonie mu się
trzęsły, a pełne jadu spojrzenia pozostałych rezydentów nie pomagały mu
się uspokoić. Wszystko, co mogło poszło wtedy źle - spieprzył wywiad z
pacjentem, który zaczął wrzeszczeć na niego, protestując "Nie będzie
mnie leczył Śmierciożerca!", obsikało go niemowlę, a prosty założenie
wenflonu skończyło się niemal krwotokiem pacjenta.
Zewsząd otaczały go
szepty - po kątach, za jego plecami nazywano go mordercą, sugerowano, że
szuka w Instytucie nowych ofiar. Był gotów zrezygnować. Tego dnia, po
zaledwie trzech dniach rezydentury i setkach nieprzespanych nocy.
Pod koniec dnia, Draco
złożył swój fartuch i odłożył go starannie na półkę, będąc pewien, że
już nie wróci. Nim zdążył wyjść, Daphne zatrzymała go w drzwiach szatni.
Spojrzała na starannie złożony fartuch i złapała jego lewą dłoń.
- Niech mówią -
powiedziała z mocą, ściskając jego dłoń mocniej, - ja wiem, że ty
będziesz kimś wyjątkowym, Draco. Czuję to - mówiąc, klepnęła się w lewy
łokieć, - całym łokciem.
-X-
Dom wyglądał obco.
Świeżo odmalowane ściany w salonie i przedpokoju skrzętnie skrywały
koszmar, jaki Hermiona przeżyła tu kilka tygodni wcześniej. Wszędobylski
brzoskwiniowy odcień przyprawiał kobietę o ból głowy - w jej odczuciu
gryząc się z jasnym parkietem. Miejsce szklanego stolika w salonie zajął
nowy - ze śnieżnobiałego drewna.
Ron zabrał jej płaszcz,
przyglądając się jej uważnym - choć pełnym skruchy - wzrokiem. Odkąd
tylko pojawił się w Instytucie był pełen pokory i czułości. Jego dotyk
jeszcze nigdy nie był tak delikatny i Hermiona przyjęła to z
zaskoczeniem. Zwykle, nawet po napadach gniewu, nastawienie jej męża nie
zmieniało się do aż takiego stopnia.
Zazwyczaj, Ron był...
miły. Zdystansowany, obsypywał ją prezentami, jednak z jego ust rzadko
można było usłyszeć słowo przepraszam. A nawet jeśli, to w pewien sposób
sprawiało ono, że Hermiona czuła się jeszcze bardziej winna zaistniałej
sytuacji.
Tym razem jednak było
inaczej. Słowa Rona wydawały się być szczere, a jego wzrok niemal błagał
ją o przebaczenie. Dokądkolwiek by nie poszli, mężczyzna oferował jej
pomocne ramię i wsparcie. Jego przepraszający wzrok akompaniowały ciągłe
słowa skruchy i niekończące się błagania o wybaczenie.
Hermiona wybaczyła
mężowi, oczywiście. Wiedziała, że gdyby tylko nie był tak rozgoryczony a
jego serce nie byłoby wypełnione tak ogromnym bólem, cała sytuacja
nigdy nie miałaby męża. W oczach Rona - tych bursztynowych tęczówkach, z
których w ciągu ostatnich dni nawet na chwilę nie zniknęły łzy -
widziała głęboką, nie kończącą się miłość. I po raz pierwszy od
dłuższego czasu mogła ją też poczuć.
- Możemy zmienić kolor, jeśli chcesz.
Hermiona odwróciła się w
kierunku męża, dopiero zdając sobie sprawę z tego, że od dłuższej
chwili w zamyśleniu przesuwała dłonią po brzoskwiniowej ścianie salonu.
Kobieta przełknęła ślinę i posłała mężczyźnie nerwowy uśmiech.
- Nie. - Potrząsnęła przecząco głową. - Tak jest idealnie.
Ron z uśmiechem zabrał jej walizkę do sypialni.
-X-
Zazwyczaj tego nie robię. Ale dzisiejszy rozdział jest dla Damiana. Tak o.
To nie jest to, co
planowałam Wam dać po takim czasie, ale w obecnej sytuacji nie
wykrztuszę z siebie słowa, a na coś - cokolwiek - zasługujecie po takiej
przerwie. Będzie Rozdział dziewiąty part 2 lub po prostu dziesiątka.
Jeszcze nie wiem.
Kiedy? Tego nawet szatan nie wie.
A ostatnio nieźle sobie ze mną pogrywa.
F.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz